Pomoc uchodźcom – mój wyjazd na Bałkany 2015

28 października – 3 listopada 2015r.

Galeria zdjęć z opisami pod tekstem. Zdjęcia moje oraz innych wolontariuszy którzy w tym samym czasie pracowali w Opatovcu. Zdjęcia obejmują 3 części: Granicę Berkasovo-Bapska, Obóz przejściowy dla uchodźców w Opatavcu i wolontariacki obóz obok obozu w Opatovcu.

wtorek 27.10.2015

Dzień przedwyjazdowy w Krakowie – załatwianie przedwyjazdowych spraw – ubezpieczenia, wyposażenie na wyjazd itp.  A na koniec dnia zabieramy z dworca PKP dwie koleżanki – Zosię która właśnie dotarła z Warszawy i Kasię która przyjechała z Bydgoszczy. Obie zgłosiły się do mnie po moich postach na grupach związanych z uchodźcami. Dojeżdżamy po 22giej do Szczawy. Już jest przymrozek – będzie zimna noc. Pakowanie i czas się przespać kilka godzin przed wyjazdem.

Je suis une femme extrêmement sensuelle et sexuellement accro. En tant escort lyon, je suis totalement amoureuse des hommes qui me touchent. En attendant, je montre un intérêt extraordinaire pour le soin de mes mains et de mes pieds. En même temps, je ne peux pas me passer de mentionner que ma peau est extrêmement radieuse. Je crois que mes jambes dodues ainsi que mes seins dressés vous intéresseront. Je crois sincèrement qu’il y a beaucoup d’hommes qui me prendront. Je voudrais ajouter que je vais vous demander de commencer lentement. Parce qu’au début, je me sens mieux d’entrer et de sortir lentement.

286
Zosia, Kasia i ja :)

środa 28.10.2015

Wstajemy rano i jedziemy do Kamienicy na ostatnie przedwyjazdowe zakupy. Kupuję gumiaki na wypadek brodzenia w fekaliach (takie warunki mieli niektórzy wolontariusze w niektórych obozach). Jako że jedziemy we trzy to pakujemy się tak że jesteśmy totalnie niezależne – mamy namiot, karimaty, śpiwory, dużo ciuchów na zmianę – mimo ze koordynator obozu powiedział, że wystarczą podstawowe osobiste rzeczy. Pogoda jest przepiękna – cudowna polska jesień w najwspanialszych kolorach. Niebieskie niebo. Kierunek Chyżne. Przed granicą wymieniamy euro i w drogę. Słowacja – jest jakieś święto wiec są korki. Po kilku godzinach dojeżdżamy do węgierskiej granicy. Węgry śmigamy już szybciutko autostradą. Na południu Węgier jesteśmy już po ciemku i pojawia się niesamowita, super mokra mgła. Tak że jedziemy wolno i wycieraczki chodzą jak w deszczu. I tak do końca trasy czyli ponad 100km. Dojeżdżamy na granicę chorwacką. Kontrola dokumentów i jedziemy dalej. Mijamy ten słynny węgierski płot z drutu kolczastego i jesteśmy w Chorwacji. Stad już tyko kilkadziesiąt kilometrów do obozu w Opatowcu. Dojeżdżamy po 22giej.

Koordynatorem naszym jest młody chłopak o ksywce Brko – Chorwat. Parkujemy na wielkim błocie które na szczęœcie jest z powodu bezdeszczowej pogody chwilowo podeschnięte. Obok na tym błocie rozbite są namioty – tu będziemy spać. Chodzi całą noc tuż obok generator. Jest większy namiot kuchenny gdzie możemy napić się herbaty. Brko pokazuje nam skrótowo co gdzie jest. Obóz wolontariuszy jest poza obozem gdzie przebywają uchodźcy – jakieś 200m od bramy do obozu. Brko zabiera nas na szybki obchód po obozie właściwym – tylko na chwilę bo chodzić po obozie sami możemy dopiero następnego dnia jak zrobią nam zdjęcia i dostaniemy akredytację. Inaczej to sobie wyobrażałam – tak jakoś luźniej. Idziemy ulicą przez środek obozu. Wokół mnóstwo namiotów, cały obóz to pewnie ze 100 namiotów. Są sporo większe niż takie zwykłe harcerskie 10tki. Nad obozem wielkie reflektory które wyglądają jak wieżyczki obserwacyjne w więzieniach. Dookoła obozu drut kolczasty. Wokół poszczególnych części obozu są nasypy wysokości około 2 metrów po których przechadzają się oddziały policji w specjalnych strojach do zadań specjalnych. I ta mgła – widać czasem tylko ich cienie ponad namiotami.

I z mgły nagle na środku wyłania się kolejka ludzi. Wszyscy stoją owinięci w szare koce od Unicefu. Widać że im bardzo zimno. Wokół mnóstwo policji. Poganiają co jakiś czas jakąś cześć tych ludzi do autobusów. Czuję się dość nieswojo. Spodziewałam się czegoś zupełnie innego – ognisk pośrodku pól, ludzi śpiących dookoła, wolności i tego, że będziemy mogli spać tam gdzie uchodźcy. A to co widzę to obrazek który nieustannie kojarzy mi się z obozem koncentracyjnym i obrazkami z II wojny. Ja sama idąc przez obóz czuję się nieswojo – nie ze względu na uchodźców, ale na tą atmosferę obozu. Idziemy wzdłuż tych stojących w długaśnej kolejce ludzi. I nagle słyszę wesołe ‘hello’ i uśmiechy skierowane w moją stronę. Ludzie w kolejce tak przyjemnie mnie pozdrawiają, że takie ciepło zalewa mi serducho. To miłe zaskoczenie że mają w sobie dalej serdeczność po tym przez co przeszli i dalej przechodzą. Robi to taki kontrast z atmosferą obozu. Ogólnie jestem na tyle zmęczona po 13 godzinach za kółkiem ze idę spać koło 1szej.

Czwartek 29.10.2015

Wstaję koło 7mej. I mam nadzieję że szybko uda mi się ruszyć do działania. Ale jak się okazuje aby cośœ robić musimy czekać na tę akredytację aby wchodzić do obozu, a oni są czynni od 10tej. Więc poranek spędzamy rozmawiając z Brkiem i innymi wolontariuszami.

Od rana przypatrujemy się też niesympatycznym sytuacjom. Jedna wolontariuszka pobiła się z policją bo oni bili bez powodu uchodźców. Ona utrzymuje ze nie biła policjanta, ale jak się później okazuje z nagrania to jednak pobiła.  Druga wolontariuszka wojuje ze wszystkimi i obraża innych wolontariuszy. Brko kazał jej opuścić obóz, a część wolontariuszy wstawiło się za nią, ale wyjechała i tak. Potem Brko opowiada nam jak policja często nadużywa siły i wyżywa się na uchodźcach. Jedni policjanci lubią uchodźców, a inni tak jak i u nas nie lubią ich za rasę, pochodzenie, religię itd. Dlatego też w obozie nie wolno robić zdjęć ani nic nagrywać pod żadnym pozorem. Brko mówi, że hierarchia w obozie jest: policja, Czerwony Krzyż i dopiero wolontariusze, którzy często muszą błagać, aby pozwolono im w ogóle pomóc. Policja ma często uchodźców w nosie, Czerwony krzyż w dużej mierze traktuje to jak pracę za pieniądze. Wolontariusze to jedyni ludzie którzy co do jednego dbają i którym wszystkim zależy. To jedyni ludzie którzy w ograniczony sposób mogą tych ludzi chronić przed policją. No dobrze. Jest na miejscu też kilka innych organizacji pomocowych. Na niektórych z tych ludzi Brko mówi nam aby szczególnie uważać, zwłaszcza z jednej organizacji gdzie chodzą z takimi małymi plecaczkami – jeœśli ich zobaczymy u nas w obozie wolontariuszy mamy zaraz ich wypraszać bo oni kradną. Ponoć znikały laptopy i komórki. A dary dla uchodźców kradną ponoć masowo. No i tak wczuwamy się w tą atmosferę i zastanawiamy się co my tu robimy.

Potem po paru dniach widzimy że są różni ludzie – widzieliśmy na własne oczy i tych kradnących dary jak i takich co z pełnym zaangażowaniem pracowali, ciężko określić których jest więcej – mam nadzieję że tych drugich. No i jest 10ta. Idziemy po te akredytacje. Zdjęcia do legitymacji robią nam zwykłym aparacikiem małpką. Dostajemy papierek że już dziś możemy być w obozie i jutro rano mamy się zgłosić po legitymacje.

Brko oprowadza nas teraz na spokojnie po obozie. Widzimy policjanta który pogania bardzo ostro grupę nowych uchodźców z tobołkami. Brko zwraca mu uwagę, że to są ludzie, bardzo zmęczeni ludzie i żeby okazał im jakiś szacunek.
Brko pokazuje nam gdzie podjeżdżają autobusy z uchodźcami – ok, krótkie wprowadzenie o obozie powinno się znaleźć w tym miejscu.

Obóz w Opatovcu jest obozem przejściowym. Uchodźcy przemierzają Serbię. Ich autobusy i taksówki dojeżdżają do miejsca blisko granicy (koło chorwackiej miejscowości Babska). Tam przed wejściem Chorwacji do Unii było małe przejście graniczne. Obecnie oficjalnie nie ma tam nic. Ale w praktyce to właśnie jest miejsce gdzie dziennie przechodzą granicę tysiące osób. Z granicy są zabierani autobusami około 17km właśnie do obozu w Opatovcu. Tu wysiadają z autobusów i od razu przechodzą rejestrację na wejściu do obozu. Potem są kierowani do jednego z 3 sektorów: czerwonego, żółtego lub zielonego. W tych sektorach spędzają kilka godzin – a czasem cały dzień lub całą noc. A potem są podstawione autokary które wiozą ich na słoweńska granicę. Tam jest teraz ponoć najgorzej. Bo wolontariuszom zabrania się dawać uchodźcom koce, ubrania, picie czy jedzenie. Dlatego tu informujemy ich aby nie oddawali koców tylko trzymali je aż do Austrii.

Więc Brko prowadzi nas przez obóz i pokazuje co gdzie jest. Mówi: a tu jest namiot Czerwonego Krzyża w którym chowają się ci, którym się nie chce pracować. Ogólnie Brko bardzo nie lubi Czerwonego Krzyża, bo mówi że ten sam mało pomaga i zabrania pomagać wolontariuszom – np zamykają ileś punktów pomocy na noc gdy przyjeżdża najwięcej uchodźców i nie pozwalają aby na ich miejsce pomagali wolontariusze. Ale przede wszystkim Brko mówi że ludzie z Czerwonego Krzyża i innych organizacji kradną co się da tutaj. I niestety policja również. Uchodźcy po przyjeŸździe do obozu dostają 2 ciasteczka (wielkości monety), wodę i jabłko. A dzieci dodatkowo jeszcze banana. Brko pokazuje nam namiot do wydawania ciuchów w zielonym sektorze gdzie my pracujemy (inne sektory obsługuje tylko Czerwony Krzyż i inne organizacje). Pokazuje gdzie są lekarze i gdzie mamy kierować ludzi jak widzimy że źle się czują.

Wracamy do naszej części dla wolontariuszy poza obozem. I okazuje się, że nie ma nic do roboty. Siedzimy bezczynnie. A właściwie pewnie by było coś do roboty, ale my jesteśmy nowe, a organizacja tego wszystkiego jest mało działająca. Siedzimy dalej. Słyszałyśmy, że w obozach się pracuje od 7 rano do 2 w nocy i na to byłyśmy nastawione. Kasia ma koleżankę z Czech, Natalię, która w nocy przyjechała z innymi wolontariuszami z Czech na przejście serbsko-chorwackie w Babskiej, ale chce być tu w Opatovcu. Czesi zrobili właściwie protest przeciwko decyzjom własnego rządu (tak o tym mówią) – przybyli tu w ogromnej ilości i działają w kilku miejscach. Przejście w Babskiej obstawia w tej chwili około 120 czeskich wolontariuszy. I działają bardzo dobrze, są super zorganizowani. Więc jako że nie mamy co robić to jedziemy na przejście do Babskiej po Natalie. To około 17km. Jedziemy my trzy i Brko.

Zostawiamy auto na chorwackiej stronie na poboczu wąziutkiej drogi, która kiedyś była przejściem granicznym. Dalej na drodze stoi policja, ale w niewielkiej ilości i zaczynają się duże, rozpostarte nad drogą namioty. Wzdłuż namiotów czescy wolontariusze rozdający różne rzeczy i pomagają we wszystkim. Tu jest luźno. Od razu czujemy inną atmosferę. Mogę tu robić zdjęcia więc aparat wraca do łask :) Tu jest właśnie tak jak sobie ten szlak uchodźczy wyobrażałam. Przechodzimy bez problemu na serbską stronę – nikt nas o nic nie pyta. Kluczową rzeczą jest tu kamizelka odblaskowa. Tak, zwykła kamizelka – my mamy takie z Auchana za 6zł. I to jest magiczna rzecz, która pozwala przejść wszystkie granice bez pytania łącznie z granicą Unii Europejskiej. Napisałyśmy z tyłu nasze imiona i to że jesteśmy z Polski – co by nasz kraj się uchodźcom nie tylko źle kojarzył.

Idziemy przez całą drogę którą przechodzą uchodźcy tylko w odwrotną stronę. Spotykamy sporo ludzi – ale nie tylko samotnych mężczyzn – spotykamy dużo młodych wymęczonych chłopców w wieku około 16 lat. Sporo rodzin w dziećmi. Nawet starszy człowiek wieziony na wózku. Niesamowite jest to, że wszyscy się do nas uśmiechają, pozdrawiają – jest tak miło. Czescy wolontariusze są wspaniali, mili, zorganizowani, sprawili że tu na tym etapie człowiek staje się człowiekiem i odzyskuje swoją godność. Gdy kończą się wszystkie punkty (lekarze, stoiska z darami dla dzieci, punkty z ciuchami, z jedzeniem, z ładowaniem komórek, z wi-fi itd. ) zastanawiamy się skąd idą uchodźcy. Bo oni skądś idą – asfaltem mocno pod górę. Idziemy w przeciwnym kierunku. Są wymęczeni i dźwigają wszystko ze sobą nie mając super plecaków i dobrych butów. Obarczeni tobołkami. Jest bardzo ciepło, a droga wspina się w górę.

Mijamy jednych za drugimi. Pytają czy jeszcze daleko. I śmieją się ciepło do nas, pozdrawiają. Tego się nie spodziewałam – jest dużo, dużo lepiej niż myślałam ze będzie – Polacy by w takiej sytuacji spoglądali nieufnie spode łba. Niewiele widać że (czy?) to muzułmanie. Część kobiet ma chustki, część nie – przez cały dzień na tyle tysięcy osób co widziałam, widziałam tylko dwie kobiety z zakrytymi twarzami. W ogóle nie widać po tych ludziach czy są religijni i z jakiej są religii. Jedyna rzecz religijna z jaką spotkałam się na przejœściu to Rumuni z rumuńskiego kościoła którzy rozdawali uchodźcom Nowy Testament po arabsku i mówili, że to jedyna na ich drodze rzecz która na pewno jest prawdziwa. Rozmawiałyśmy z nimi chwilę – niestety pachniało od nich takim misjonarstwem (w negatywnym tego słowa znaczeniu) że nie pasowało to zupełnie do stworzonego przez Czechów klimatu.

Po przejściu sporego odcinka w dół widzimy kolejne osoby, które ledwo idą pod górę, zatrzymują się aby odpocząć. Widzimy skąd idą – to około 2,5km. Wpadamy na pomysł, że będziemy pomagać im nieść rzeczy. Podchodzimy do pierwszych, bierzemy rzeczy i idziemy z nimi. Plecak, który wzięłam od drobniutkiej kobietki jest mega niewygodny, choć nie jest duży. Dziękują nam bardzo – wszędzie gdzie jesteśmy są tacy wdzięczni za pomoc. Obie z Zosią jesteśmy zachwycone tymi ludźmi i atmosferą na tym przejściu. Już myślimy, że jeśli dalej będzie taka atmosfera w Opatovcu to wsiadamy w pandę i przenosimy się tutaj. Tu ludzie wydają się być szczęśliwi – mijamy ich tak zmęczonych, ale uśmiechniętych – z tym uczuciem w oczach, że to co najcięższe zostało z tyłu. Czy znacie to uczucie jak wchodzicie na stromą, wysoką górę i w pewnym momencie po stromym podejściu wychodzicie ponad granicę lasu i widzicie piękne widoki? Choć to jeszcze nie jest szczyt to już wiecie, że najcięższe za wami, że cel jest blisko i mimo wielkiego zmęczenia jest taka radość. Coś takiego tylko w wielkiej skali czuję tutaj. Oni się cieszą, mimo wszystkiego co przeszli są tak szczęśliwi, że dotarli tutaj i że już nie daleko. W Opatovcu niestety już nie ma tych emocji…

Oddajemy bagaże ludziom na przejściu i wracamy z powrotem w dół pomóc kolejnym osobom. Uśmiech i ‘hello’ na powitanie przykleiło się nam do ust i pozdrawiamy kolejne osoby lub one pozdrawiają nas. Jest takie ciepło w tych pozdrowieniach jakiego nie doświadczyłam nigdy nawet na szlaku w górach w Polsce. ‘Life is meeting’ – w tej chwili w pełni czuję sens tej sentencji. Czuję się fantastycznie – w jednej chwili przestałam się zupełnie dziwić, że Niemcy i Szwecja przyjmują tych uchodźców w takich ilościach. Oczywiście pewnie są różni ludzie w tym tłumie, ale ogół tych ludzi odbieram bardzo pozytywnie.

Choć słyszałam różne historie o traktowaniu kobiet przez uchodźców na bałkańskim szlaku to widzę tu wiele kobiet i może mam szczęście, ale akurat widzę te które są dobrze traktowane. Mężczyźni oddają im koce jeśli dostaną tylko jeden na dwie osoby. Niosą za nie wszystkie bagaże i stoją za nie godzinami w kolejkach. Widzę jak ci mężczyźni ciepło opiekują się swoimi dziećmi.

W Polsce kupiłam 10 zestawów do puszczania baniek mydlanych. Rozdaję dzieciom. Jaka radość. A takie bańki kosztowały 1,30zł za sztukę, za tyle radości. Dlaczego nie kupiłam 100sztuk? Oh, jak żałuję. Bańki rozchodzą się tak szybko, a dzieciaki tak się cieszą puszczając je dookoła.

Znajdujemy Natalię i razem w piątkę wracamy do Opatovca. Jemy jakieś kanapki jako obiadek i okazuje się ze jednak jest co robić. Z Niemiec przysłano sporo kartonów z ciuchami (takich właśnie jak pakowałam jak byłam w obozie w Niemczech) i trzeba je posegregować i poukładać. No więc z Zosią bierzemy dużą partię i układamy pudła pod plandeką segregując na damskie, męskie i dziecięce i na poszczególne rodzaje ciuchów. W sumie ciężka robota, bo część pudeł jest ciężka, a wrzucamy je na samą górę. Ale w końcu coś robimy. Kiedy kończymy robi się już ciemno.

I wtedy przyjeżdża sporo autobusów z uchodźcami z przejścia i policjanci zaczynają napełniać ludźmi zielony sektor, wiec w końcu działamy. Idziemy z Zosią do punktu wydawania ciuchów. Uchodźcy ustawiają się w kolejce i wchodzą do namiotu. A my wydajemy ubrania i buty. Wśród darów jest najwięcej ciuchów damskich i dla małych dzieci. A tych dla mężczyzn jest niewiele. Przede wszystkim brakuje butów dla mężczyzn w rozmiarach 40-45. Niektórzy przychodzą do nas w tak rozwalonych, letnich bucikach, a czasem w sandałach, a my nie mamy im co dać. Brakuje też trochę ciepłych kurtek, ale mamy sporo swetrów więc to można zastąpić. Jest noc, temperatura bliska zeru. Ja chodzę w puchowej kurtce i puchowym bezrękawniku – nie chodzę – biegam – i ciągle coś robię fizycznego i jest mi ziiiiimno. A oni przychodzą do nas w letniej koszuli, mówią ze im zimno i czy nie mamy swetra lub kurtki.

Potem dziewczyny wydają dalej ciuchy a ja donoszę to czego brakuje z naszego wolontariackiego obozu. To jakieś 400m. Wieziemy po 3 pudła na taczce. Jeśli akurat są autobusy i uchodźcy wyjeżdżają to idę z taczką wzdłuż kolejki. Co chwilę słyszę ‘help?’ ‘help?’ Tłumaczę im, że dziękuję i że oni nie mogą opuścić kolejki. Dochodzę z taczką do namiotu gdzie rozdajemy ubrania. Jak uchodźcy mnie widzą z taczką to mężczyźni rzucają się w moją stronę i pomagają mi wnosić kartony z rzeczami. Inni krzyczą ‘thank you’ w moją stronę. Pytam dziewczyn w namiocie co dalej najbardziej jest potrzebne i wracam po następne rzeczy. Uchodźcy są zamknięci w tych strefach i nie mogą ich opuszczać dopóki policja nie wyprowadzi ich w kolejkę do autobusu. Potem stoję na wejściu do namiotu i decyduję kto kiedy może wejść (chodzi o to aby nie było tłoku w namiocie i aby wpuszczać chorych i kobiety z malutkimi dziećmi poza kolejką). Wszyscy się słuchają i czekają. Nie ma żadnej agresji. Ci co stoją tuż za mną czekając starają się nawiązać ze mną rozmowę lub jeśli nie znają języka to uśmiechają się. Ciężko znaleźć dla każdego fajnego ciucha, oni są w większości mali i szczupli, a ciuchów mamy dużo np XXL. Część ciuchów jest dość słabej jakości, a część jest w jakimś śmiesznym stylu. Na szczęście jest sporo ciuszków dla niemowląt i dzieci, bo część z nich jest bardzo słabo ubrana.

Księżyc jest prawie w pełni, jest całkiem jasno na polach dookoła i bardzo zimno. Koło namiotu kuchennego w naszym wolontariackim obozie pali się ognisko, gdzie ci co robią przerwę przychodzą się ogrzać. Dziewczyny robią herbatę i rozdają czekającym w kolejce do wyjazdu i siedzącym w obozie ludziom. Namioty dla uchodźców są wielkie i nieszczelne po bokach więc jest w nich tak samo zimno jak na zewnątrz. My chociaż się ruszamy, oni siedzą i marzną. Herbata ratuje.

Jesteśmy z Kasią w namiocie gdzie składujemy ubrania, szukamy jeszcze jakichś butów i nagle przychodzi do nas policja i pytają się czy mamy namiot. Nie mamy. Widzą fajny śpiwór i mówią że potrzebują dla kogoś. Potem pani policjantka, która jest wśród nich widzi świetne nosidełko dla dziecka – takie dość drogie. Pyta się czy jest nowe. Mówimy, że nie wiemy, na pewno jest w dobrym stanie, ale czy jest nowe nie wiemy. Pytam czy uchodźcy pytają ich czy coś jest nowe i czy to dla nich ważne. Ona odpowiada ciut zaskoczona moim pytaniem, że część się pyta. Biorą i idą… nie do obozu, do uchodźców, ale do swojego radiowozu. Mówimy o tym Brkowi. Mówi, abyśmy nic więcej z darów nie dawali policjantom. Bo oni nigdy nie rozdają nic uchodźcom – nie można im. I że oni po prostu kradną. Byłam w szoku choć miałam już takie odczucie jak policjanci odeszli z rzeczami. Dla uchodźców jesteśmy jednym światem – my wolontariusze i policjanci, jesteśmy wszyscy Europejczykami tak jak i oni wszyscy są dla większości z nas jednolitą masą. A to oni uchodźcy zachowują się tu w Opatovcu bardziej w porządku mimo, że często są stawiani w bardzo nieprzyjemnych i upokarzających sytuacjach.

W pewnym momencie podczas rozdawania ciuchów przychodzą do strefy zielonej policjanci i mówią ‘go to the bus’ (większość z nich nie mówi po angielsku poza kilkoma nauczonymi zwrotami). Jak ktoś z uchodźców nie biegnie to poganiają krzycząc – ‘your bus to Germany, go go!’. Wszyscy momentalnie ustawiają się przy bramce i potem stoją w kolejce wzdłuż głównej alejki. Kiedy zielony sektor się opróżnia wchodzi tu ekipa sprzątająca, a zapełniają ludźmi żółty sektor. Ale Czerwony Krzyż nie ma też ciuchów. Ludzie są mega zmarznięci. Na szczęście pozwalają nam donieść im trochę ciuchów które my posegregowaliśmy. Przynosimy kilka taczek, a potem rozdajemy jeszcze koce i słodycze w kolejce. Dziękują – bardzo dziękują. Widzę tą wdzięczność za koc w oczach szczękającego z zimna zębami chłopaka. Rodzice dziękują, kiedy damy dziecku zabawkę lub słodycz. Wdzięczność jest wszechobecna. Spotkałam tu kilka tysięcy ludzi i ani razu nie natknęłam się na coś w rodzaju “mi się należy”. Zawsze jest ‘please, do you have?’ albo ‘please, I really need’.

Koło 2giej wracam do obozu wolontariuszy, inne osoby wychodzą z herbatą do grupy przybyłych do obozu czerwonego, bo inne organizacje poza nami nie działają w nocy. Siedzimy przy ognisku. Wolontariusze są z wielu krajów – Niemcy, Chorwaci, Australijczycy, Austriacy, Szwajcarzy, Czesi, Hiszpanka, Pakistańczyk co też był wiele lat temu uchodźcą, Bośniak, Brazylijczyk – no i my 3 Polki :) A za chwilę odgłos generatora ulula mnie do snu w namiocie :)

Piątek 30.10.2015r.

Budzi mnie sauna w namiocie – słońce już po 8mej jest tak mocne, że nie da się spać. Na początek już od poprzedniego dnia zaplanowana akcja mycie. Co prawda jest w sąsiedniej wiosce dziewczyna, która otworzyła swój dom dla wolontariuszy i oferuje prysznic i nocleg, ale jest ich tylu, że stwierdzam, że szybciej będzie w warunkach polowych. No więc butelka z wodą i na błotnistym parkingu myjemy włosy polewając głowę wodą z butelki. Lodowata, ale od razu człowiek czuje się inaczej :) Wieje wiatr więc mam suche włosy w 15 minut :) Zaraz dołącza do mnie Kasia – 4litry wody wystarcza na nas dwie. Gotujemy mały garnek wody, dolewamy go do miski z zimną wodą (20 litrów zabrałam z domu) i używamy małego namiotu igloo jako łazienki – cudnie się umyć po kilku dniach. Zaraz jestem bardziej gotowa do działania.

Idziemy do namiotu od wydawania ciuchów i segregujemy i uzupełniamy wszystko. Przyjeżdża busik z darami ze Słowacji. Przybywa też 2ka czeskich wolontariuszy. Potem Brko prosi mnie abym pojechała z nim do pobliskiego miasta Vukovar, aby kupić więcej butów z pieniędzy które ktoś przesłał na ten cel. A że została z aut wolontariackich tylko moja panda to nie mamy wyjścia. Jedziemy tam i kupujemy buty. Męskie 40-45 bo tego tak strasznie brakuje, a część ludzi idzie w klapkach, sandałach lub totalnie rozwalonych butach. Kupujemy kilkanaście par butów (bo na tyle starczają te pieniądze) i na chwilę siadamy na herbatkę i piwko. Idąc do auta kupuję ciepłe kasztany – coś co uwielbiam na Bałkanach. A potem wracamy do obozu koło 17tej i już wtedy są pierwsi ludzi przywiezieni do zielonego sektora.

No to do roboty – wydaję ciuchy lub wożę taczkami to czego brakuje. W końcu kolo północy sektor jest opróżniany. Rozdajemy szaliki i czapki ludziom, którzy stoją w długiej kolejce do autobusu. I skarpetki, bo cześć osób pokazuje nam na swoje nogi, że nie mają skarpetek. Jest kolejna lodowata noc. Ja chodzę w puchowej kurtce, plus puchowym bezrękawniku i kamizelce i jak tylko nie biegam z taczkami to jest mi zimno.

Kiedy już połowa ludzi wyszła z zielonego obozu, okazuje się, że wprowadzają kolejnych. Zwykle zasada jest, że najpierw sprzątają strefę, a nowych ludzi dają do innej, ale teraz puszczają od razu kolejnych ludzi. A syf jest niezły, bo ta grupa miała rozdane folie NRC (których przeciętny człowiek nigdzie nie wie jak używać) i kupę pierdół, których już nie mają gdzie zabrać. A jak wychodzą to policja nie daje im chwili czasu, każe natychmiast poderwać się z ziemi i biec. Więc na ziemi jest totalny syf – folie, podarte ubrania, kubki po herbacie która rozdajemy, podarte reklamówki itp. My pracujemy już kilka godzin i potrzebujemy chwilki przerwy, ale się nie da, bo przychodzą następni ludzie bez czapek, kurtek – ruszamy do namiotu, ja zaś znów wracam do jeżdżenia taczką bo przyjechali ludzie z Niemiec i przywieźli małą ciężarówkę darów. Szukamy więc butów i kurtek dla mężczyzn, bo tych już zupełnie nie ma i ludzie zostają tak jak są.

Ta grupa co przyjechała nie wie zupełnie nic i pytają się nas – ile tu będą, gdzie ich stąd zabiorą itp. My wiemy też niewiele więcej niż oni. Jest środek nocy i ludzie kładą się na środku obozu na ziemi. Podkładają pod siebie część z tych śmieci które są. Na ziemi albo błoto, albo kamienie takie jak są na podkładach kolejowych. Mamy tylko kilkanaście karimat – rozdajemy komu się da. Mamy też kilka śpiworów i koców które przyjechały. Rozdajemy. I wydajemy ciuchy, bo w końcu są męskie kurtki. Buty niestety znikają w ciągu 10 minut i dla większości osób ich nie ma. Ludzie stoją w kolejce i czekają. Stoi pan z około 5 letnią dygoczącą z zimna dziewczynką tylko w bluzie dresowej. Ubieramy kogo możemy. Wszyscy proszą o rękawiczki, ale tych nie ma już dawno. Najbardziej rozdygotani są mężczyźni, bo ciuchy dla kobiet mamy w bardzo dużej ilości, dla mężczyzn jest ich niewiele. Jak nie było kurtek dla mężczyzn to rozdawaliśmy im te kobiece – to musiało być dla nich upokarzające przechadzać się w kobiecej kurtce z cekinami, ale cóż zrobić – dziękowali, że nie jest im już tak zimno.

Policjanci zachowują się różnie – są tacy którzy się do nas uśmiechają i jak idę z mega ciężką taczką to widząc mnie już z daleka odsuwają barierki i rozstępują się. Ale są też tacy co jak idę mają to w nosie. Więc stoi 4 policjantów i sobie dyskutują i przyglądają się jak padnięta odstawiam taczkę, podchodzę i dźwigam te metalowe barierki aby rozsunąć je na szerokość taczki, przejeżdżam i wracam aby je zasunąć. Ale na szczęście jak już wjeżdżam na teren obozu zaraz pojawiają się uchodźcy ze swoim ‘help?, help?’ i pomagają mi wnieść paczki do środka o ile nie ma kogoś z wolontariuszy na wejściu do namiotu.

Zosia pomaga osobie z Czerwonego Krzyża szukać rodziny, która się rozdzieliła. Chodzimy po sektorze, rozdajemy ciepłą herbatę i czapki i szaliki z pudelek. Jest mnóstwo ludzi – wyglądają jak żebracy w za dużych, często dziurawych ciuchach. Nie myci i zmarznięci od dawna. Ale w tym wszystkim są tacy serdeczni i dziękują nam na każdym kroku. Jest ciemno, a ja łażę wśród nich i czuję się bezpiecznie. Nie czuje tez żadnej dyskryminacji czy gorszego traktowania mnie przez to że jestem kobietą. Zdziwiło mnie że nie widać wśród uchodźców żadnych ludzi religijnie ubranych. Przez cały dzień wśród tych tysięcy ludzi widziałam jedną kobietę z całkowicie zakrytą twarzą. A o islamie, koranie itp przez cały czas tutaj jeszcze nie słyszałam ani słowa. Przeciętni uchodźcy traktują to chyba jako swoją prywatną sprawę – zupełnie nie ma żadnej religijnej atmosfery – po prostu tu jesteśmy ludźmi i zarówno my jak i oni okazujemy sobie serdeczność.

Ciągle wprowadzają nowe osoby do sektora, a część z nas pracuje już od rana prawie 20 godzin. Po 3ciej kiedy wszyscy już padamy koleżanka co jest tu dłużej każe iść większości spać. Zostają 3 osoby które zaczęły później lub maja jeszcze wciąż sporo siły. Pracują do 6tej. Cały czas wpuszczane są do naszego sektora kolejne duże ilości ludzi. Jest mega zimno. Po 6tej zostaje już tylko jedna dziewczyna która daje jeszcze radę. A ludzi coraz więcej. Nad ranem wstają kolejni co poszli spać o 3ciej i dalej pracują.

Sobota 31.10.2015r.

Wstaję kolo 10tej. Wieje niesamowicie. Idę do namiotu kuchennego i zaraz stoimy przy nim przy słupkach, bo coraz silniejszy wiatr chce go przewrócić. Robimy dodatkowe odciągi, ale łamie słupki. Przyjeżdża ciężarówka z ciuchami z Włoch. Przybiega koleżanka ze środka obozu i mówi, ze dalej ciągle wpuszczają ludzi do naszego sektora i że uchodźcy wolontariacko sprzątają zielony sektor, bo jest już taki straszny syf. A jeden z uchodźców co rozpadły mu się buty robi to zupełnie boso. No wiec ona przybiegła i powiedziała, że albo znajdzie buty dla niego albo odda mu swoje.

Bierzemy się z Zosią za rozdawanie bananów, które przybyły z transportem darów. Idziemy do kolejki gdzie ludzie czekają na autobusy. Biorą je z przyjemnością, widać że niektórzy są głodni. Obok dziewczyny chodzą z herbatą. Kiedy większość ludzi opuszcza obóz i jest przerwa to wyjeżdżamy z Zosią na pół dnia z obozu. Jedziemy na przejście w Babskiej. Tam chcemy pomóc ludziom którzy muszą iść te 2,5km nieść ciężkie rzeczy. Policjanci na granicy znów puszczają nas bez pytania o nic. Kamizelka odblaskowa jest więcej warta niż paszport. Czujemy się jak niezauważalne duchy.

Zaczynamy iść te 2,5km w kierunku przeciwnym niż uchodźcy. A oni idą, ciągle idą. Mężczyźni, kobiety i dzieci. Mijamy pana na wózku którego resztką sił młodszy chłopak pcha pod górę. Mijamy ludzi objuczonych różnymi tobołkami. Patrzę na nich jak zmęczeni próbują się uśmiechać. Mijają nas mówiąc ‘hello’ i ‘how are you’. Jest tu tyle serdeczności i radości. Dzieci nam machają i się śmieją. Kilku dzieciom daję bańki do dmuchania. Jest mnóstwo radości i powtarzane ‘thank you’ ze strony ich i rodziców. Idę z aparatem na ramieniu – niektórzy proszą aby robić im foki. Inni chcą zdjęcia z nami.

Zosia w pewnym momencie zostaje bo pomaga wymęczonej kobiecie nieść maluteńkie dziecko. Dziecko jest prześliczne. Ja idę dalej i dochodzę do końca, a właściwie początku ich marszu. Na rozstajach dróg na końcu wioski Berkaszowo, w szczerym polu podjeżdżają taksówki i autobusy. W Serbii uchodźcy za wszystko muszą płacić – autobus z Preszewa (granicy z Macedonią) kosztuje około 35euro, a taksówka od 100 dolarów do 150euro. Teraz, bo kiedyś taksówkarze potrafili się zmawiać i brać od uchodźców wielkie kwoty, ale zostało to ponoć w miarę opanowane. W Serbii i Macedonii wiele osób zarabia dobrze na uchodźcach, na wszystkim z czego korzystają po drodze.

Stoję przy tym rozdrożu z czeskimi wolontariuszami. Na samym rozdrożu stoi policja i nie wpuszcza aut na drogę do granicy. Wolontariuszom nie można tam podchodzić i tez podchodzić do autobusów jak przyjeżdżają uchodźcy. Dopiero jak przejdą tą linię z policją to mogą. Przyjeżdża z 6 taksówek. Wysiadają ludzie i wtedy wolontariusze z Czech idą ich przywitać. Jedna wolontariuszka mówi po arabsku. Uchodźcy są tak szczęśliwi słysząc swój język podczas tej wędrówki. Wolontariusze tłumaczą im gdzie mają iść, jak długo, gdzie jest granica i co ich czeka w Chorwacji. I oni ruszają dalej.

Po drodze swoje punkty mają wolontariusze i organizacje rozdające lub sprzedające (bo to jeszcze Serbia) jedzenie, herbatę, ubrania i… foldery po arabsku i farsi zachęcające do chrześcijaństwa łącznie z płytą zatytułowaną Jezus. Po przejściu około 1,5km jest takie miejsce gdzie wszyscy robią piknik. Dookoła pola. Siadają całymi rodzinami. A obok stoją 2 czeskie busy i kilka osób z Czech gra na gitarach, fletach i bębnach. Wędrowcy chętnie się dołączają. Chłopaki z Afganistanu zaczynają klaskać i tańczyć. Obok jest kolega serwujący gorącą herbatę. Tu panuje radość i wolność – odrobina utraconego przez nich życia. Nie chcę im mówić że to ostatnie takie miejsce na ich trasie i że od następnego kilometra będą przerzucani w eskorcie policji z autobusów do obozów bez możliwości luźnego poruszania się. Ale tu jeszcze trwa radość. Cieszą się – czuć to na każdym kroku. Wierzą że jadą do jeszcze lepszego świata, a już się cieszą tym gdzie są.

Ostatni kilometr to droga stromo pod górkę. I tu niektórzy nie mają już sił. Siadają, odpoczywają, niektórzy zostawiają na poboczu to co mają zbędne. My z Zosią kilkukrotnie kursujemy na tej drodze. W pewnej chwili dostrzegamy dwie totalnie zakryte kobiety razem z dwoma tylko w chustkach i otoczone całą gromadką dzieci. Od razu zwracam na nie uwagę bo to jedyne całkiem zakryte kobiety jakie dziś widziałam. Mają sporo bagażu. Zosia pomaga kobiecie w chustce nieść bagaż i razem z tą kobietą biorą za ręce małą dziewczynkę i tak idą. Zakryta kobieta jest tak zakryta że nie widać jej nic – nawet oczu – ma chustę po prostu puszczoną tak że zakrywa jej całą głowę – zastanawiam się czy coś widzi ale chyba tak bo idzie prosto i zachowuje się jakby widziała wszystko. Ma na rękach malutkie niemowlę poowijane w koce. A jej sukienki po dwóch stronach trzymają się pozostałe dzieci – tak wyglądające na 3 i 5 lat. Młodszy chłopiec rozpaczliwie płacze. Ale mama ma na rękach niemowlę i tylko coś do niego pocieszająco mówi. Spod przykrycia głowy słychać ciepły kobiecy głos. Pytam gestem czy mogę nieść małego. Ucieszyła się chyba choć nie widzę jej twarzy. Biorę dzieciaczka na ręce. Z ufnością zaplata mi rączki wokół szyi i przytula się. Nie minęła minuta jak mały usnął na moich rękach z wycieńczenia.

Idziemy tak. Zosia ma plecak i mnóstwo siatek. Są mega niewygodne do niesienia. Idziemy. Zosia rozmawia z kobietą z dziewczynką – są z Syrii. Ja niestety nie mogę zapytać mamy chłopca skąd są bo nie mówi po angielsku. Ciekawa jestem jaka jest ich historia i co się stało z jej mężem. Po ponad kilometrze wychodzimy na bardzo wietrzne miejsce i chłopiec na moich rękach się budzi. Płacze bo widzi tylko mnóstwo obcych ludzi wokół siebie i chce do mamy. Kobieta prosi mnie abyśmy się wymieniły. Teraz ja niosę śpiące niemowlę w kocach, a ona chłopca. Przyznam że chłopiec był bardzo ciężki – a oni często niosą przez te 2,5km jeszcze cięższe dzieci, mają plecak na plecach i siatki w rękach. Większość ich bagaży jest bardzo niewygodnych. Są to albo plecaki bez stelaża, albo reklamówki wrzynające się w dłonie – wszystko co udało im się kupić lub dostać po drodze. Zostawiamy kobiety na granicy i działamy dalej.

Ja w między czasie idę z rodziną – mężczyzna ma na baranach chłopca, na plecach plecak bez stelaża rodem z czasów komunistycznych i na ramię zarzuconą wielką ikeową siatkę z rzeczami. Obok idzie kobieta w chustce z kilkoma siatami i wokół nich trójka dzieci z plecaczkami. Podchodzę do nich i biorę od kobiety siatki. I idę z nimi. Tylko ona mówi po angielsku. Jest taka miła. Mówi że nie chce mi robić problemu, że sobie jakoś dają radę, że nie chce abym przez nich dźwigała. Mogę jeszcze coś wzićc i chcę odciążyć faceta, ale on mówi ze daje rade – choć widzę że z trudem. Idziemy i rozmawiamy. Są z Syrii. Mówi mi: robimy to dla dzieci, one się już i tak dużo naoglądały. Idziemy do Austrii bo tam mamy rodzinę. Rozmawiamy o tym że różne kraje i ludzie chcą i nie chcą uchodźców. Ona mówi: są ludzie którzy są tolerancyjni i tacy którzy nie lubią obcych. Rozumiem to. Chcemy iść tam gdzie ludzie będą nas godnie traktować i będą chcieli z nami żyć. Mówi mi też: wiem że wiele ludzi nie lubi że nosimy to (i pokazuje na chustkę), ale dla mnie to ważne. Gadamy całą drogę – w pewnym momencie podjeżdża auto i mówi że może ich podwieźć – żegnamy się, wsiadają i odjeżdżają.

Czesi mają kilka swoich samochodów którymi podwożą najsłabszych i rodziny z małymi dziećmi. Ale nie zawsze mogą – zależy czy policja akurat nic nie powie. Czasem im nie pozwalają, a czasem jest ok. Tego dnia koleżanka spotkała idącą te 2,5km mamę z dzieckiem, które miało 10 dni.

Pomagam kolejnej rodzinie – mały chłopiec pyta gdzie może dostać buty i pokazuje na swoje mega ściuchane z odklejającą się podeszwą i wielką dziurą z boku. Atmosfera jest super – radość przywitań, pozdrowień, pomocy i podziękowań.

Robi się ciemno – i temperatura spada momentalnie. Dziś jest dodatkowo lodowaty, silny wiatr który sprawia, że dygoczę będąc bardzo ciepło ubrana. A jak patrzę na niektórych uchodźców to już dygoczę nawet w myślach. Idziemy z Zosią na przerwę do Chorwacji do autka coś zjeść. Ziiiimmmmnooo…. Oczywiście granicę przekraczamy znów jak duchy. Policjanci zupełnie nie zwracają na nas uwagi. Gotujemy wodę na zupkę i purre. Dziś musi być coś na ciepło. Karimata i miska pozwalają w ogóle odpalić kuchenkę na tym wietrze. Siedzimy między polem kukurydzy i polem winorośli. Ale jak tylko woda się gotuje zamykamy się w aucie i zjadamy obiado-kolację. I wracamy znów do Serbii.

Zosia pomaga kobiecie która ledwo idzie. Po ciemku niewiele widać. Część osób nie ma latarek. Większość organizacji które w dzień coś rozdawały się momentalnie zmyło. Nie ma już herbaty w połowie drogi, dopiero na końcu trasy. A jest tak bardzo zimno. Po pewnej fali ludzi jest pusto bo nie przyjeżdżają żadne autobusy an taksówki. Ponoć na wieczór jest trochę puściej codziennie, a dużo ludzi zaczyna być znów między 2 a 5tą w nocy. Decydujemy, że wracamy do nas do obozu.

Po drodze spotykamy jeszcze jedna rodzinę, która w totalnej ciemności bez latarki siedzi na środku drogi – nie mają już siły i czekają na resztę rodziny. Facet ma na rękach malusieńkie dziecko, dwa starsze siedzą obok. Mówimy im że już blisko, że już tylko 300m pod górę. Bierzemy od nich rzeczy i ruszają. Dochodzimy do stanowiska z ubraniami i doktorem. Dzieci są bardzo słabo ubrane, a rodzice wycieńczeni wiec na chwilę pozwalają im wejść do środka i usiąść w cieple czekając na rodzinę. A my idziemy do auta na chorwacką stronę i wracamy do Opatovca.

To ostatnie dni obozu w Opatovcu. Zostanie wkrótce zamknięty, a otwarty będzie inny obóz w Slavonskim Brodzie. Ten ponoć ma być bardziej przygotowany do zimy, bo teraz tu w Opatovcu jest już tak zimno, a ludzie siedzą tu całe noce. Zwykle jest tak ciasno, że nie ma miejsca dla wszystkich w namiotach i część śpi na ziemi na zewnątrz. Ludzie są wycieńczeni. Ale najgorsze jest to, że nie wiedzą jak długo tu będą – 2 godziny, 5 godzin, 10 godzin – nikt im nic nie mówi. Nie wiedzą czy mają iść spać czy być gotowym bo zaraz będą ruszać. Wiele osób jest zrezygnowanych, sfrustrowanych. Są mega zmęczeni i zmarznięci. Nie wiedzą co ich czeka, a po tym co przeszli nie wiedzą czego jeszcze mogą się spodziewać. Ostatni ludzie do naszego obozu mają trafić w poniedziałek po południu. Wieczorem będą już wysyłani do Slavonskiego Brodu.

Zaczynamy przenosiny naszego wolontariackiego obozu. Te ubrania które mamy w nadmiarze odkładamy na bok i podjeżdżają po nie ciężarówki. W około 10 osób pakujemy kartony na te ciężarówki.

A potem idę do namiotu gdzie gotujemy herbatę. Jest tam sympatyczny Chorwat który właśnie przygotował cały wielki gar herbaty. Idę z nim rozdawać herbatę do stref. Ludzie są bardzo zmarznięci. Herbatę biorą chętnie. Chodzę koło namiotów i wołam “czaj, czaj, tea, tea”. I nalewam kolejne kubki. To niesamowite. Kiedy ja podróżowałam po Bliskim Wschodzie to od Turcji poczynając dostawałam herbatę na każdym kroku. Herbata kojarzy mi się z bliskowschodnią gościnnością. I teraz ja rozdaję im herbatę. Nigdy nie wiadomo jak fikuśnie los może odwrócić role i po jakiej stronie względem kogo gdzie i kiedy się znajdziemy. Czasem sobie myślę co by było jakby kiedyś w przyszłości w Europie była wojna i to Syryjczycy nas przyjmowali u siebie jako uchodźców. Wiem jedno – oni wiedzą jak przyjmować uchodźców z szacunkiem, bo już to niejednokrotnie robili. I dużo lepiej niż my wiedzą co to znaczy gościnność i pomoc przybyszowi. Roznosimy herbatę do wszystkich trzech sektorów bo ludzi jest tak wielu że są we wszystkich trzech. A noc jest taka zimna.

Niedziela 1.11.2015r.

Wstajemy rano i jemy śniadanko. Dziś dużo ludzi wyjeżdża. Kasia wyjeżdża dziś razem z Natalią. Zostajemy my z Zosią. Po śniadaniu idziemy sortować rzeczy do namiotu. Ale okazuje się, że bardzo szybko zaczynają przywozić ludzi do naszego sektora, więc z porządków nici i zaczynamy wydawać ciuchy. Jest kolejka na jakieś 200 metrów. Wołamy innych do pomocy. Póki jesteśmy we dwie ludzie są zniecierpliwieni (widać to po ich minach, bo stoją grzecznie) bo ja stoję w wejściu do namiotu i wpuszczam ludzi, a Zosia ich obsługuje. Wystarczy że wejdzie pani z dziećmi i już 10 minut cała kolejka się nie rusza. W końcu przychodzą posiłki i w końcu obsługujemy w 5 osób, a kolejna osoba donosi ubrania. Brakuje jak zwykle męskich butów i męskich kurtek.

W pewnym momencie pojawiają się dwie kobiety które koniecznie chcą się wepchnąć do kolejki. A jak one to i kolejne osoby. Ci w kolejce mówią, że maja odejść ale one nie słuchają. Nie chcemy prosić o pomoc policji bo nie chcemy aby potraktowali ich brutalnie (zależy od policjanta, ale niektórzy potrafią tak się zachować). Na szczęście w namiocie jest Michael – bardzo spokojny człowiek który wychodzi i po prostu zdecydowanie ileś razy powtarza że ich nie wpuścimy bez kolejki. Z drugiej strony pojawia się Brko i zatrzymuje kolejkę w pewnym miejscu więc jest czas aby wszystko uporządkować. Poza upartymi paniami reszta rozumie sytuację, a one też odchodzą w pewnym momencie.

W końcu po około 6ciu godzinach ludzie wyjeżdżają więc mamy chwilkę aby zjeść obiadokolację czyli kanapki i zupkę. W tym czasie sprzątany jest nasz sektor, a kilka osób od nas układa ciuchy. O 20tej mamy naradę bo okazuje się ze na granicy, na Babskiej jest w tej chwili 3000 osób, które tam siedzą i na razie nie są zabierane autobusami. Wiemy że dla nas to oznacza długą noc. Wszyscy ci ludzie w ciągu najbliższych godzin pojawią się u nas. Jak pierwsze autobusy zaczynają przyjeżdżać idziemy z Zosią i 3ma innymi osobami na miejsce. Już po zmroku czuć że to będzie bardzo zimna noc. Zaczynamy wydawać ciuchy. Zaczyna brakować koców i kurtek. Idę z taczkami szukać czy jeszcze coś zostało na składzie. Wracam z mega ciężką taczką. Policjanci otwierają mi bramki, a tuż przed namiotem jeden z uchodźców zabiera je ode mnie i zanosi do środka. Mówi że mam nie ruszać kolejnych z taczki i że on wszystko wniesie. I tak za każdym razem. Chce iść ze mną nosić więcej rzeczy, ale oczywiście policja nie wypuszcza go z sektora.

Kiedy chodzę z taczkami jest mi przynajmniej w miarę ciepło. Noc jest lodowata. Pierwsza noc kiedy na spodnie zakładam również ocieplacz. Wszyscy się trzęsą. Jest zimno uchodźcom, nam, policjantom – wszystkim. Już po 23ciej widzę biały szron na ziemi i na różnych rzeczach. Moje autko jest pokryte już wtedy grubą warstewką szronu. Początkowo ludzie idą do namiotów – tam jest może 2-3 stopnie więcej co przy przymrozku jest właśnie tym co robi różnicę. Ale dla kolejnych ludzi już nie ma miejsca w namiotach. Siadają na żwirze, kładą się wszędzie na ziemi. Ci co przybyli wcześniej dostali koce od organizacji które się tym zajmują. Dla tych co przychodzą później już tych koców nie wystarcza. Nasze też szybko się kończą. Ludzie którzy przychodzą później mają przechlapane. Mróz szczypie mnie w ręce i w nos. Jestem ubrana mega ciepło – polar, puchowy bezrękawnik, puchowa kurtka i kamizelka – spodnie i ocieplacz. A i tak jest mi tak zimno. Obok siedzą, leżą i stoją ludzie – niektórzy w letnich kurteczkach, w letnich butach, tylko część ma koce. Rodziny przytulają się do siebie. Para leci każdemu z ust.

Puszczam ludzi po kolei do środka do namiotu z ciuchami. Mam szanse z każdym z minutkę pogadać. Jest nam wszystkim zimno więc wspólny temat od razu jest. Dużo jest osób z Afganistanu tej nocy. Zwykle była większość z Syrii. Ten chłopak co pomagał mi z taczkami ciągle stoi koło mnie i ustawia kolejkę. Ludzie go lubią, wszystko idzie sprawnie. Jest z Pakistanu i jedzie do Włoch bo ma nadzieję, że stamtąd go nie deportują. Jest tak sympatyczny. W kolejce jest też drugi chłopak który mówi że jeśli mógłby coś pomóc jako wolontariusz to jest do dyspozycji. Wydajemy co możemy ciepłego – swetry, rękawiczki, czapki, szaliki. Nie jest to uczciwa dystrybucja – nie ma dla wszystkich wszystkiego – po prostu kto pierwszy ten lepszy – w tych warunkach byłby to doskonały powód do bójki, jako że to kwestia czy np Twoje dzieci zmarzną na kość czy nie – ale nikt się nie bije. Jest spokój – każdy stara się przetrwać. Kobiety i dzieci mają wystarczająco ubrań, ale dla mężczyzn jest za mało bo mało przychodzi ich w darach. Stają koło mnie w sweterkach lub letnich kurteczkach i się dosłownie trzęsą. Starszy pan z Afganistanu mówi mi po angielsku jak nie wie czy wytrzyma takie zimno. Są grzeczni i uprzejmi, rozmawiają ze mną, mówią skąd są i dokąd jadą. Część z nich kojarzy gdzie jest Polska.

Kolejka się nie kończy. Ludzi jest bardzo dużo. Wydajemy im też małe namioty które rozbijają na środku placu aby było ciut cieplej. Ktoś próbuje palić ognisko ale to jest zabronione. Tak mi szkoda tych ludzi. Wyobrażacie siebie kiedy jest ujemna temperatura na dworze siąść na otwartym polu i siedzieć bez ruchu całą noc bez kurtki tylko w dwóch swetrach? Wszystko dookoła pokrywa się białym szronem. Myślę że jest jakieś -3 stopnie. W pewnym momencie wjeżdża na teren obozu ambulans i wynoszą z namiotu kogoś na noszach. Później dowiaduję się że to jedna z kobiet zaczęła rodzić. Nasz Pakistańczyk który pomaga nam ustawiać kolejkę odchodzi na chwilę i wraca z herbatą dla mnie. Kiedy idę z taczkami mijam ludzi którzy właśnie wyjeżdżają autobusami z żółtego sektora. Chyba czują że niosę ciuchy dla kolejnych osób więc mijając mnie mówią tylko ‘thank you’. Oni są tak wdzięczni za pomoc mimo że wiedzą że to już nie dla nich, a dla następnych osób.

Ta zimna noc integruje wszystkich. Policja też pomaga jak może. Gadam sobie z policjantami łamanym serbsko-polskim. Z uchodźcami tez łapiemy jeszcze większą więź jako że marzniemy wszyscy. Pakistańczyk martwi się że dziś już pracuję kilkanaście godzin i mówi że potrzebuję coś zjeść i iść spać. Jest w obozie wiele osób chorych i o kulach lub na wózkach. Cześć z nich ma poowijane bardzo bandażami i/lub w gipsie nogi. Jest tak zimno. Koło naszego namiotu z ciuchami siada pani z dzieckiem owinięta w swetrowe ciuchy. Otula sobą dziecko jak może i schyla głowę aby zrobić mu ciepłą przestrzeń. Sama marznie bardzo.

Mężczyźni których wpuszczam do namiotu są bardzo serdeczni. Wpuszczając ich do namiotu wprowadzam ich za ramię – czuję jak się trzęsą. Są też przerażeni sytuacją – nie wiedzą ile tu będą siedzieć. Ktoś mówi że do 9tej rano, ale to plotka wiec nie wiadomo czy wierzyć. Jest mi tak zimno, że się trzęsę stojąc w tej mega porcji ciepłych ciuchów i z przerażeniem patrzę na tych ludzi bez takich ciuchów leżących i siedzących dookoła. Inni wolontariusze donoszą ciągle herbatę. To ratuje choć na moment. W końcu po 4tej idę do namiotu, a zmienia mnie Michael który do tej pory spał. Wokół namiotów jest biało.

Poniedziałek 2.11.2015r.

Wstaję przed 9tą i wszystko co jest w cieniu jest ciągle pokryte grubą warstwą szronu mimo, że słońce jest już tak wysoko na niebie. To mój ostatni dzień w Opatovcu. Jako że chwilowo nie ma ludzi w zielonym sektorze to ruszam do segregowania ciuchów w wielkim namiocie gdzie składujemy wszystkie ciuchy. Po kilku dniach już doskonale wiem co jest do roboty i co będzie potrzebne dziś w nocy. Zapowiadają 2 kolejne noce z przymrozkiem. Znajduję pod zwałami pudeł niektóre rzeczy które są bardzo potrzebne – nawet pojedyncze pary męskich butów. Gdyby było nas więcej to łatwiej byłoby to wszystko trzymać w porządku. Łączymy buty w pary taśmą i naklejamy kawałki taśmy na których piszemy numer buta aby łatwiej było szukać przy wydawaniu.

Idziemy jeszcze z jabłkami i bananami aby porozdawać je ludziom stojącym w kolejce do autobusów. Czy pisałam gdzieś wcześniej że nie można uchodźcom dawać normalnych posiłków? Czerwony Krzyż zabronił tego ze względów higienicznych. Więc skrajnie wycieńczeni zmarznięci ludzie dostają tu jabłko i wodę. A jak mają czas i chcą stać w kolejce do budynku z żywnością to dostają tam 3 kromki chleba i tuńczyka w puszce. Dlatego tym bardziej chętnie przyjmują banany i słodycze które rozdajemy. Na koniec mogę powiedzieć że wyjeżdżając już nie miałam tak strasznej wizji tego obozu jak na początku. Może przywykłam do pewnych rzeczy, a może nauczyłam się jak się w tym wszystkim poruszać. Na szczęście okazało się że te bardzo przykre sprawy z wolontariuszkami na które trafiłyśmy na początku w obozie wolontariackim nie są standardem i właściwie były wybrykiem miesiąca. Cała reszta wolontariuszy których poznałyśmy później to byli genialni ludzie. I dogadywaliśmy się bardzo dobrze i pracowało nam się razem super. Więc to było fajne – poznałam kilkoro naprawdę niesamowitych ludzi spośród wolontariuszy.

Po południu ruszamy z Zosią w drogę. Tym razem jedziemy na oficjalne przejście graniczne z Serbią gdzie sprawdzają nam dowody i celnik zagląda do bagażnika. No tak – zdjęłyśmy kamizelki 😀 Jedziemy przez Serbię do miasta Zrenjanin gdzie goszczą nas na dzisiejszą noc moi znajomi którzy swego czasu byli u nas w Szczawie – Aleksandar i Olivera – cudowni ludzie u których chcemy odespać przed powrotem do Polski. Wysiadając z autka przed ich domem pytam się co mam zabrać z autka. Nic nie potrzebujesz, jesteś przecież w Serbii. Za to właśnie kocham ludzi na Bałkanach. Po bardzo miłym wieczorze pełnym rozmów, przepysznym jedzeniu przygotowanym przez Oliverę i normalnym prysznicu po wielu dniach idziemy spać.

Wtorek 3.11.2015r.

Z samego rana Aleksandar bierze wolne w pracy i pokazuje nam ich wielki sad – jest super, a oni nie pryskają niczym drzew i krzewów więc owoce są super zdrowe. Potem jedziemy do miasta i nasz gospodarz w bardzo szybkim skrócie pokazuje nam miasto. I na koniec zabiera nas do sklepu z pamiątkami i każe coś sobie wybrać. O 10tej jedzie do pracy, a my wracamy jeszcze do domu na naleśniki przygotowane przez jego żonę. Są super. Dostajemy też trochę na drogę. I ruszamy. Niestety 8 godzin snu po kilku wyczerpujących dniach gdzie spało się po 4 godziny to za mało. Efekt jest taki że już po 40 kilometrach chce mi się spać. Na szczęście ktoś wymyślił coś takiego jak Cola – nie pijam na co dzień ale w takich momentach jest niezastąpiona. Granica węgierska – dokładna kontrola, łącznie z pokazaniem co w bagażniku. Ale bagażnika dachowego nie kazali mi otwierać więc mogłam tam wieźć jakiegoœ uchodźcę 😀 Niestety po dojechaniu na koniec Słowacji i wypiciu 1,25l Coli znów chce mi się bardzo spać i niestety aby dojechać stosuję mieszankę wybuchową – cola+kawa – nie polecam dla przyjemności, ale to jest coś co może dać niezłego kopa. W efekcie po 13 godzinach turlania się pandzią dojeżdżamy do Szczawy. Ale całą noc nie mogę spać i jest mi niedobrze od wyżej wspomnianego trunku. W dodatku całą drogę wychładzałam na maxa auto, hulała klima, a ja śpiewałam piosenki razem z płytą (Zosia siedziała pod kocem). Rano gardziołko zaniemogło. Efekt był taki że potrzebowałam kilku ładnych dni aby dojść do siebie.

Zdjęcia cz.1:  Granica serbsko-chorwacka Berkasovo-Bapska

000
Berkasovo – tu dojeżdżają ludzie przemierzający Serbię i zaczynają iść 2,5km w kierunku granicy chorwackiej
001
Berkasovo

Wolontariusze witają uchodźców, mówią im gdzie są i wyjaśniają im co ich dalej czeka

 

003004

006
Fantastyczna syryjska rodzina
005
Początek 2,5km trasy do przejścia na granicę z Chorwacją
007
Idą wszyscy

008  009010

011012  013

014
Dziewczynka dostała od Zosi bańki

015016

017

018
Ludzie idą cały czas
019
Czeska ekipa czeka z muzyką

020

021
Chłopcy z Afganistanu grają i śpiewają z Czechami

022023024

025
Ciepła herbata

026027028029030

031
Dzieciaczki, siatki – niosą wszystko co mają

032

034

033
Kolejka po wodę
035
Cały dobytek rodziny jaki udało się zabrać z domu lub zebrać po drodze ludzie niosą ze sobą. Wiele osób ma problem gdyż nie ma plecaka lub dużej torby aby zapakować co mają i przemieszczanie jest wtedy bardzo niewygodne
036
Silny wiatr rozwiewa od razu siatki wyrzucone po jedzeniu

037 038 039

040

116
Gdy zachodzi słońce od razu robi się bardzo zimno
117
Ludzie dochodzą do punktów pomocowych przy samej granicy

118

119
Pani z całkowicie zasłoniętą twarzą i z trójką małych dzieci której pomagałyśmy
120
Informacja dla uchodźców gdzie są i co ich dalej czeka
121
Nieliczni czarnoskórzy

122 122a 123 124 124a

124b
Namioty pomagających organizacji

124c 124d 124e 124f

125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137

138 139 140 141 142 143 144

145
Po prawej stronie namioty czeskich wolontariuszy którzy działają na przejściu

146 147

148
Przez te namioty idą wszyscy uchodźcy, a na końcu tego namiotowego tunelu podjeżdżają autobusy, które wiozą ich do Opatovca

149 149a 149b 149c 150 151 152 153 154

155
Bańki mydlane – dzieciaki tutaj je uwielbiają – jedna z niewielu wesołych rzeczy która je spotyka przez tygodnie

157

158

159

160

161 162

163

164

165

166

167

156

170

168
Namioty czeskich wolontariuszy
171
W oczekiwaniu na autobus
174
Czasem autobusy przez długo nie podjeżdżają i na przejściu gromadzi się kilka tysięcy ludzi czekających w upalnym słońcu lub marznącym deszczu. A potem pole wokół wygląda tak

175 176

Z przejścia uchodźcy jadą autobusami kilkanaście kilometrów do obozu w Opatovcu

Zdjęcia cz.2:  Obóz w Opatovcu

177
Obóz w Opatovcu z lotu ptaka

177a

177b

181
Miejsce gdzie podjeżdżają autokary i wysiadają ludzie
183
Tędy uchodźcy wchodzą do obozu
184
Strefa zielona w ciągu dnia
185
Policjant (na drugim planie) pilnuje z góry podobozu
186
Wejście do żółtej strefy

Ludzie czekają w żółtym sektorze na dalszą podróż

192

193
Zielony sektor pusty

194

195
Zielony sektor w czasie sprzątania
197
Widok na wejście do zielonego sektora

198

199

200
Zielony sektor – czas sprzątania
201
Zielony sektor sprzątany przez firmę sprzątającą
202
Jeśli ktoś nie najadł się jabłkiem i butelką wody to do tego budynku stoi w kolejce po 3 kromki chleba i tuńczyka
203
Wejście do żółtej strefy

204

213

215
Kolejka po jedzenie
216
Strażnicy na nasypach ponad namiotami

217

218
Wolontariusze wszystko wwożą do obozu 400m taczkami
219
Nasz namiot w zielonej strefie w którym wydajemy ubrania
220
Wydawanie ubrań
221
Podczas porządkowania namiotu – ja i Zosia
222
Porządkowanie namiotu w momencie kiedy cała zielona strefa jest pusta
223
Wydawanie ubrań
224
Wydawanie ubrań
225
Zielona strefa
226
Zielona strefa podczas sprzątania – na takich kamieniach codziennie śpią tu ludzie
227
Sprzątanie zielonej strefy
228
Zielona strefa nocą, wpuszczani są kolejni uchodźcy
229
Kolejka do naszego namiotu
230
Kolejka do naszego namiotu
231
W namiocie nie ma miejsca nawet dla połowy ludzi – większość mimo ujemnej temperatury spędza noc tak
232
Zielona strefa nocą
234
Ludzie śpią na mrozie na kamieniach
235
Wpuszczam ludzi do namiotu gdzie wydajemy ubrania

236

237

238
W Słowenii wolontariusze nie mogą wydawać uchodźcom ubrań i koców więc tu uchodźcy są ostrzegani aby pilnowali tego co dostali

239

240
Ludzie śpią gdzie się da. Jest -3 stopnie
241
Kolejka po jedzenie

242

243

244
Zielona strefa nocą

245

246
Zielona strefa nocą

247

248

249

251

252

253
Ludzie śpią wszędzie
254
Mały namiot zwiększy temperaturę choć o 1-2 stopnie i da może minimalne poczucie prywatności

255

256
9ta rano – przed naszym namiotem
257
Brko kupuje buty dla uchodźców
258
Idziemy z Zosią rozdawać herbatę

Kolejka do autobusów – uchodźcy odjeżdżają na dworzec kolejowy 20km dalej aby pociągiem ruszyć w kierunku Słowenii

271a
Uchodźcy wsiadają do autobusów

Zdjęcia cz.3:  Nasz obóz wolontariacki koło obozu dla uchodźców w Opatovcu

272
Nasz obóz wolontariuszy obok obozu dla uchodźców
273
Widok z naszego wolontariackiego obozu na miejsce gdzie podjeżdżają autobusy z uchodźcami
274
Na pierwszym planie nasz wolontariacki obóz, potem ogrodzenia i zielona strefa obozu dla uchodźców
275
Spałyśmy w tym fioletowym namiocie
276
Generatory zasilające nasz wolontariacki obóz

277

278

279

280
Segregujemy buty z darów w naszym wolontariackim obozie. Kiedy są gotowe wieziemy je taczkami do naszego punktu wydawania w obozie dla uchodźców w zielonej strefie
281
Buty gotowe do zawiezienia do zielonej strefy do wydawania ludziom
282
Bus z darami z Włoch
283
Dary z Niemiec i z Czech. Segregujemy. To czego brakuje wieziemy taczkami do namiotu do zielonej strefy. To co na razie tam jest składujemy w wielkim namiocie tu w obozie wolontariackim.
284
Ciężarówka z darami z Czech

285

287
Wolontariusze: Zosia, Michael, ja i Brko
289
Magazyn darów żywnościowych w naszym wolontariackim obozie
290
Zosia idzie rozdawać banany
291
Nasza kuchnia w obozie wolontariackim
292
Silny wiatr zniszczył namiot kuchenny
293
Wieczorna narada – dzielimy się na nocne zmiany
294
Brko zapisuje chętnych na poszczególne zmiany
295
Dary – niestety ziemniaków i cebuli tu nie wykorzystamy – Czerwony Krzyż zabronił gotować ciepłych posiłków dla uchodźców jako że jest to niehigieniczne
296
W obozie wolontariackim przygotowujemy rzeczy do przewiezienia na taczkach do naszego namiotu z ciuchami w zielonej strefie
297
Nasz namiot-skład na dary w obozie wolontariackim
298
Dary z Niemiec
299
Układamy pudła wg rodzajów ubrań
300
Busik z darami ze Słowacji
301
Mycie włosów
302
Jedziemy do obozu rozdawać banany i jabłka

305

Leave a Reply