Nastał dzień wyjazdu. Wszyscy powstawali w miarę rano. Po śniadaniu poukładałam wszystkie rzeczy jedzeniowe które zostały, aby mamy podzieliły je między sobą i zabrały do Warszawy. Tak samo wszystkie inne rzeczy kupione na święta które mogli wykorzystać zabrali ze sobą. Wszyscy się pakowali. A do czego głównie pakowali rzeczy? Do nowych plecaków
Rano zgodnie z obietnicą pokazałam dzieciom koty, które przez całe Święta były zamknięte w pokoju, a ciekawskie dzieciaki siedziały na schodach i starały się podglądać jak ktoś z nas otwierał pokój aby wejść. Więc po śniadaniu trzy najbardziej odważne koty na moich rękach znalazły się na chwilę jeden po drugim w zasięgu dziecięcych głaskających rączek
A po śniadaniu druga obiecana wcześniej rzecz – lody dla wszystkich
Do odjazdu jeszcze było dużo czasu, a już bagaże i dzieci zaczęły opuszczać dom. Tatusiowie pilnowali dzieci na zewnątrz, a mamy jak tornado sprzątnęły nam dom tak, że mi szczęka opadła.
Przy takiej ilości dzieci i tak niewielkiej ilości dorosłych spodziewałam się (i wliczyłam to w koszty) krajobrazu po bitwie. A tymczasem… dom został niesamowicie czysty. Mamy wyszorowały mi wszystko – kuchenkę, czajniki, kafelki. No szczęka mi opadła
Przyjechał nasz autokar Pakujemy bagaże. My z Jarkiem jedziemy też do Krakowa aby pomóc nosić bagaże – bo zrobiło się tego troszkę – nasi goście mieli sporo rzeczy do zabrania – swoich rzeczy które tu przywieźli, ubrań i zabawek z paczek od Was, jedzenia które zostało po świętach i oczywiście swoich prezentów
Więc mamy poza pilnowaniem dzieci miały jeszcze do pilnowania wszystkie swoje i dziecięce bagaże
Do Krakowa jechaliśmy ze 2 godziny, bo były korki na drodze. Na szczęście wyjechaliśmy z rezerwą. Polski bus spóźnił się ponad pół godziny (bo po świętach jechał z Zakopanego). My pożegnaliśmy się z naszymi gośćmi na dworcu i wróciliśmy z kierowcą autobusu. Jak tylko wsiadłam do autobusu to od razu nie wiem kiedy zasnęłam
Teraz dopiero widać jak pojemne i przydatne są prezentowe plecaki
Papierowa torba się rozdarła podczas niesienia. Na szczęście jest jeszcze miejsce w plecaku
Pięć godzin jechali wszyscy do Warszawy. Było już ciemno, zimno i późno jak dojechali na dworzec Metro Wilanowska. A tam czekała na nich swoimi autami uśmiechnięta czwórka naszych przyjaciół, którzy mamy z mniejszymi dziećmi i ich liczne bagaże pozawozili do ośrodków i mieszkań