Od ponad roku w Brześciu koczują rodziny uchodźców z Czeczenii chcące prosić o azyl w Polsce. Większość z nich jest zawracana z powrotem na Białoruś z granicy i nie jest dopuszczana do skorzystania ze swojego prawa poproszenia o azyl w Polsce. Niektóre rodziny z dziećmi kilkadziesiąt razy kursują z Brześcia na granicę wierząc że tym razem się uda. Tylko nieliczni zostali wpuszczeni do Polski, niektórzy za na przykład 20tym razem. Bohaterką w tym miejscu jest Marina Hulia która przyjeżdża do Brześcia z Polski, człowiek taki jak każdy z nas, a jednak tak inny, bo całe swoje życie poświęciła pomocy innym. Kiedy przyjechała do Brześcia zastała kilkaset osób koczujących na dworcu w Brześciu. W większości mamy z dziećmi. Spali miesiącami na dworcowych ławkach i posadzkach, głodowali, dzieciaki jadły papier by nie czuć głodu, był smutek, rozpacz i resztki nadziei. Marina wniosła na dworzec radość. Zaczęła z dziećmi tańczyć, śpiewać, robić przedstawienia, chciała im oddać choć trochę utraconego dzieciństwa. Założyła dla nich szkołę na dworcu, uczyła ich polskiego i polskich piosenek. Zaczęła też o nich opowiadać w Polsce. Nauczyła te mamy koczujące na dworcu szyć laleczki, misie, liski, zające i inne rękodzieło. Przywoziła im materiały, mamy szyły, Marina zabierała te piękne zabawki do Polski, organizowała spotkania z ludźmi i te zabawki-cegiełki trafiały pod polskie dachy. A Marina pieniądze za nie zawoziła mamom które laleczki uszyły. Dzięki jej ciągłej działalności dziś nikt już nie koczuje na dworcu. Wszyscy koczują, ale w małych wynajętych mieszkankach i pokoikach. Ciasno, ale przynajmniej nie trzeba płacić za każde pójście dziecka do ubikacji gdy ma się 8kę dzieci, nie budzi w środku nocy pani pilnująca dworca że na dworcowej twardej ławce nie wolno leżeć. A Marina ciągle robi swoje i co tydzień jeździ do Brześcia wspierać tych co tam są i ciągle marzą o zwyczajnym, normalnym życiu zamiast wojny, reżimu, tortur i głodu. I ciągle przywozi do Polski te robione przez czeczeńskie mamy laleczki – gdyby ktoś chciał laleczkę-cegiełkę przygarnąć to niech daje znać
Pewnego wrześniowego dnia przeglądając facebooka zobaczyłam event – spotkanie na krakowskim Kazimierzu z Mariną Hulią, która opowie o sytuacji czeczeńskich uchodźców w Brześciu. Wybrałam się. Po spotkaniu podeszłam na Mariny, wymieniłyśmy się telefonami, potem za miesiąc zaprosiłam ją i jedną mamę z dziećmi, którym udało się wjechać do Polski na moje urodziny. I tak się zaczęło…
Pomysł świąt u nas padł dwa miesiące przed świętami na moich urodzinach – siadłyśmy z Mariną i zrobiłyśmy wstępny ogólny zarys.
Marina opiekuje się również tu w Polsce tymi, którym udało się przekroczyć granice w Terespolu. Jest to niestety malutka garstka w porównaniu do tych którzy próbują przebić się przez naszą granicę i prosić o azyl. Ci co wjechali też jeszcze nie mają nic pewnego – czekają na nadanie statusu uchodźcy. A z tego co wiem (za uchodźcy.info) ilość wniosków rozpatrywanych pozytywnie przez Polskę jest bardzo mała (około 13% pozytywnych w przypadku uchodźców z Czeczenii, około 25% negatywnych, 62% umarzanych). Część osób czeka bardzo długo na decyzję – z osób które poznałam niektórzy czekają już prawie dwa lata. Jest to bardzo stresujące gdyż nic nie można zacząć planować. W każdej chwili można dostać decyzję odmowną nakazującą wyjazd z kraju. Przez te lata nie wiadomo czy uczyć się języka, czy nawiązywać trwałe przyjaźnie, czy próbować zdobyć zawód potrzebny w danym kraju. Taki czas w jakimś sensie zmarnowany, czas ogromnej niepewności i dalszego stresu mimo opuszczenia kraju gdzie tego strachu było znacznie więcej. Przez ten czas nie wolno nikomu pracować, a ilość pieniędzy jakie dostaje przez ten czas taka rodzina sprawia że część osób głoduje i żyje w bardzo ciężkich warunkach. Większość tych osób uciekających z Czeczenii to samotne mamy z dziećmi. Taka sytuacja jest bardzo ciężka dla tych dzieci – po przejściu traum odnajdują się w nowym środowisku, uczą się polskiego, nawiązują przyjaźnie, zaczynają odzyskiwać stabilność i po na przykład dwóch latach przychodzi decyzja odmowna i nakaz opuszczenia kraju.
Więc Marina pracuje na co dzień z tymi rodzinami w Polsce – uczy polskiego, pomaga im się integrować z Polakami, organizuje różne atrakcje dla dzieci, mówi o nich na spotkaniach, w radiu, w telewizji i w prasie – przez co zgłaszają się też do niej różne osoby chcące pomóc. Marina i te rodzinki mają za sobą już kilka wyjazdów które zostały zorganizowane dzięki pomocnym ludziom i organizacjom. Marina podczas takich wyjazdów jest kimś kto spina wszystko od strony tych rodzin. Od tłumaczenia językowego po przekazanie pomagającym Polakom realiów co będzie dobre, a co nie dla tych ludzi, czego najbardziej potrzeba, a co jest niewskazane itp. Ona zna wszystkich, wszyscy znają ją. Marina ma też niesamowite zdolności organizatorskie, ogarnia też w moment taką grupkę pełnych energii dzieciaczków, jest bardzo poukładana i dzięki niej tyle już wspaniałych rzeczy spotkało tu w Polsce te czeczeńskie rodzinki Ci ludzie są bardzo wdzięczni – i Marinie i Polakom. Pełne wdzięczności ‘dziękuję’ słyszałam od nich bardzo często. Na co dzień pomagają też Marinie w jej pozostałej działalności charytatywnej. Chodzą z nią pomagać bezdomnym, albo regularnie składają wizyty w domu starców gdzie dzieci tańczą i śpiewają dla staruszek, a mamy dla nich gotują pyszne jedzonko. Dużo, dużo dobrego się dzięki nim dzieje
A jak wyglądają świąteczne realia z naszej strony? My razem z mężem mieszkamy w górach, mamy stary drewniany dom. Taki zwykły dom, nie jakiś pensjonat czy hotel. Ale dom zawsze otwarty na innych ludzi, gościmy za darmo podróżników z organizacji podróżniczych, przyjaciół, znajomych, ich znajomych, a często po prostu ludzi poznanych gdzieś po drodze czy zabranych na stopa. Przez ostatnie lata zapraszaliśmy na święta do nas do domu podróżników którzy z różnych powodów nie wracali na święta do domu tylko mieli je spędzić w hostelowym pokoju. Gotowaliśmy dla nich, pokazywaliśmy świąteczne tradycje, chodziliśmy razem w góry i zawsze był to cudowny czas i goście jechali dalej zadowoleni. Czasem są u nas spotkania i weekendy na których jest do 40 osób. Przez lata zbieraliśmy od rodziny i przyjaciół niepotrzebne im już łóżka, kołdry, koce, pościele, naczynia. Pomyśleliśmy więc: mamy potencjał i jakieś też doświadczenie aby zrobić takie święta – choć wiedzieliśmy że będzie to wyzwanie, że tylu dzieci nigdy nie było jeszcze u nas w domu, że będzie mnóstwo do przygotowania. Ale daliśmy radę i wyszło jeszcze piękniej niż się spodziewaliśmy
Powrót do dłuższej wersji relacji ze świąt