Gorgany, Ukraina 2005

29 kwiecień – 3 maja 2005r.

Pierwsza nasza wyprawa w ukraińskie góry. I od razu w tą część nazywaną najdzikszymi górami w Europie. Pojechało nas 7 osób: Ja, Paweł, Asia, Agata, Alicja, Kuba i Kasia. Fantastyczny wyjazd, spotkanie z całkowitą dzikością przyrody i bezkresnymi przestrzeniami. I nutka naszej polskiej historii.

Spotkaliśmy się całą ekipką w Przemyślu i stamtąd razem dojechaliśmy stopem i busem do wioski na Ukrainie o nazwie Rafajłowa. Stamtąd zaczęła się nasza piesza wędrówka.

This slideshow requires JavaScript.

Rafajłowa

Z Rafajłowej podchodziliśmy doliną pod przełęcz Legionów. Co chwilę trzeba było przechodzić przez rzekę, to znaczy pokonywać ją bo nie było żadnego szlaku ani mostków tylko dzika przyroda.

007

Na Przełęcz Legionów dotarliśmy o zachodzie słońca. Rozległa, piękna przełęcz pokryta była dywanem krokusów.

Przełęcz Legionów

Rozbiliśmy namioty na przełęczy i w tak pięknym miejscu z widokami na góry spędziliśmy naszą pierwszą noc w Gorganach.

011

Następnego dnia ruszyliśmy w kierunku najwyższego szczytu Gorganów Sywuli. W wielu miejscach sporo było jeszcze śniegu, a część podejść jak na przykład pod Taupiszyrkę było dość solidnych. Od przełęczy w orientacji pomagały nam dawne słupki graniczne polsko-czechosłowackie bo szliśmy granią która przez II wojną światową była granicą państw. Na każdym takim słupku (które nie zostały usunięte przez te wszystkie lata) był pokazany kierunek na następny słupek. Słupki mają też numery które mamy zaznaczone na przedwojennych mapach których reprinty mieliśmy ze sobą.

015
My i Sywula w tle :)  (foto by Kuba)
016
Wędrujemy przez krokusowe dywany (foto by Kuba)

 

Po drodze mijamy ślady misia  (foto by Kuba)

W końcu docieramy na Ruszczynę – tu przed wojną stało schronisko górskie. Dziś zostały już tylko resztki zarośniętych ruin. Tuż obok ruin rozbiliśmy namioty. Zdążyliśmy zrobić jedzonko i zaraz potem się rozpadało.

Ruszczyna

Następnego dnia zaczynamy od pojejścia na najwyższy szczyt Sywulę i poprzedzający ją wierzchołek Małą Sywulę. Najpierw przedzieraliśmy się przez kosówkę, potem szliśmy po gorganie (czyli takich zielonych od porostów kamieniach).

023
Podejście pod Sywulę  (foto by Kuba)
027
Gorgan  (foto by Kuba)
028
(foto by Kuba)

 

Podejście pod Sywulę

031
Na szczycie Małej Sywuli

Pogoda jest ciągle dość niepewna. Co chwilę wiatr przewiewa nad nami deszczowe chmury, a słońce śmieje się do nas spomiędzy nich :) Dochodzimy na szczyt Małej Sywuli która poprzedza najwyższy szczyt. Chwilka odpoczynku i idziemy na główny szczyt Sywuli – mamy nadzieję zdążyć przed zbliżającą się burzą.

(2 zewnętrzne fotki by Kuba)

Dochodzimy na Szczyt, mała przekąska w postaci czekolad i batoników, kilka pamiątkowych zdjęć i w pierwszych kroplach deszczu, a właściwie kostkach gradu uciekamy z grani.

Na szczycie Sywuli ze znalezioną tabliczką :)

035
Cisza przed burzą :)

Zmykamy z otwartej przestrzeni (to niemożliwe, ale przynajmniej uciekamy ile się da w dół z głównej grani). Jest bardzo stromo, a kamienie ruszają się pod nogami. Grad, śnieg, a jak już byliśmy mokrzy to zaświeciło znów słońce.

Doszliśmy do kosówki która do wysokości około 70cm pozostawała pod śniegiem. Płaj który był na mapie był w takich warunkach nie do znalezienia. Nie dało się po takim terenie iść do góry ani po poziomicy – tylko w dół. Więc nie mając wyjścia skierowaliśmy się prosto w dolinę. Wolno to szło, zapadaliśmy się bardzo. Mokrzy, głodni i niezbyt wiedzący co nas czeka w dolinie powoli przemieszczaliśmy się w dół. Trasa była bardzo trudna, powoli robiło się późno. Doszliśmy do granicy lasu. W lesie było mniej śniegu, ale miejscami było tak stromo że spuszczaliśmy się w dół trzymając się wystających korzeni drzew. Myśleliśmy że jeśli będziemy dnem doliny posuwać się w tym samym tempie to dojdziemy do cywilizacji za jakieś 3-4 dni których już nie mieliśmy wolnych. Z nadzieją i lekkim strachem wyobrażaliśmy sobie jak będzie wyglądać dno tej głębokiej i dzikiej doliny. W końcu tam dotarliśmy. Dno okazało się na szczęście przyjazne, prawie bez śniegu, z leśną drogą i pozostałościami po kolejce wąskotorowej. Mogliśmy zacząć przemierzać dalszą trasę w miarę normalnym tempie. Dolina była mega dzika – coś wielkiego co robi wrażenie.

041
Domek drwali – początkowo widząc go na mapie chcieliśmy tam spać – po obejrzeniu w realu zmieniliśmy zdanie :)

Po przejściu parunastu kilometrów doliną, już po ciemku rozbijamy namioty. Jesteśmy mega zmęczeni i zaraz zasypiamy. Następny dzień to dzień powrotu do domu. Zaczynamy od mycia w lodowatej rzece aby dało się z nami w stopach i autobusach wytrzymać :)

043
Mycie się w lodowatej rzece w środku wielkiego lasu :)   (foto by Kuba)
042
Mostek na początku wioski   (foto by Kuba)

W końcu dochodzimy do wioski Osmołoda i stamtąd wieloma środakami transportu zaczynamy powrót do domu :)

044
Kolorowy ukraiński przystanek widziany z okna busika

 

Leave a Reply