Świdowiec i Gorgany, Ukraina 2006

28 kwiecień – 6 maj 2006r.

Zdjęcia we wpisie moje, Agaty, Agnieszki, Mateusza, Michała, Jurka i Radka.

Pojechaliśmy na wyjazd w 17 osób – my czyli znajomi z klubu turystycznego UKT Mimochodek z Lublina i ekipka z Jeleniej Góry. Z Lublina ruszamy pociągiem – jako że zaczyna się weekend majowy więc jak co roku w pociągu są dzikie tłumy.

0003

Jedziemy z przesiadkami – najpierw do Łańcuta. Pociąg z Wrocławia był spóźniony o godzinę więc wsiedliśmy w osobówkę (w zakazany przedział dla konduktorów ;). Na koniec busikiem dojeżdżamy na przejście graniczne gdzie są straszne tłumy (nie turystów bynajmniej). Rzeczy tam działy się straszne – wszyscy się pchali, kolejki nie było, dwie dziewczyny zostały prawie zaduszone (wpychanie barierki w brzuch i zasłabnięcia), Aga biła wpychające się bezczelnie baby-przemytniczki gazetą po głowach. Po kilku godzinach przeszliśmy wszyscy.

Potem złapaliśmy busik do Lwowa gdzie było 5 miejsc na które władowaliśmy się w 13 osób z plecakami.We Lwowie kupiliśmy bilety na pociąg i nawet było jeszcze chwilkę wolnego czasu.

O 15:20 wsiedliśmy w pociąg i aż do północy jechaliśmy 270km do Kwasów za jakieś śmieszne pieniądze. W pociągu spotkaliśmy świetnych Ukraińców którzy grali na gitarach.

Po przyjeździe w nocy rozbiliśmy namioty tuż nad miejscowością. Poszliśmy dość szybko spać.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Rano obudziliśmy się i po wyjściu z namiotu podziwialiśmy śliczną okolicę. To fajnie zobaczyć rano w jak pięknym miejscu się spało.

Niektórzy jeszcze poszli do sklepu po ostatnie zakupy i ruszamy w góry. Najpierw drogą wzdłuż potoku, Potem przez potoczki, a potem przez liście i śniegi w górę.

Po drodze szliśmy po halach pełnych krokusów – można się wtedy czuć jakby człowiek kroczył po fioletowym dywanie :)

0129

0130

0136

Po południu doszliśmy na główną grań. Widoki były cudowne – zwłaszcza na rumuńskie góry. Zrobiliśmy postój na jedzonko, graliśmy na gitarze, a część męskiej ekipy postanowiła zrobić zawody w skokach z wysoka w śnieg.

0221

Jak ruszyliśmy z postoju przez chwilę zaczął padać deszcz i zrobiło się mrocznie. Ale po chwili deszcz ustał, a chmury sprawiły, że prześwitujące gdzieniegdzie słońce wyglądało ślicznie. Podchodzimy długo na jeden z dwóch wierzchołków Bliźnicy – najwyższego szczytu. Niektórzy pamiętają to podejście jako “niekończąca się opowieść”. Weszliśmy o zmroku i rozbiliśmy namioty na niższym szczycie Bliźnicy. Wieczór był bardzo zimny. Siedzieliśmy w namiotach i grzaliśmy się ciepłymi napojami. Okazało się tez że 100m dalej na przełęczy między wierzchołkami rozbiła się ekipa znajomych z SKPB Lublin.

W nocy wiatr wiał nam przez namioty i słychać było zgrzytanie zębami. Wstałam na wschód słońca choć wcale tego nie planowałam. Było ślicznie. Góry gdzie nie spojrzeć. Wszystko wokół było zamarznięte. Ciepła poranna herbatka okazała się super wynalazkiem. Czekaliśmy aż słońce wzejdzie trochę wyżej i zacznie grzać.

Spakowaliśmy i przez przełęcz przeszliśmy na najwyższy szczyt naszej wyprawy (1881m). Na Bliźnicy stoi metalowa wieża, a właściwie coś co po niej zostało. Wchodziliśmy na nią bijąc rekordy ilościowe osób na wieży w jednym czasie. Pogoda była śliczna.

Druga strona Bliźnicy okazała się stromsza i w dodatku ze śniegiem. Zakończyło się to wyciągnięciem karimat i wieloosobowymi zjazdami na karimatach w dół.

A potem idziemy na zmianę – w górkę, z górki i trawersikiem. Szliśmy przez Stih, Tatulską i Todiaskę. Na przełęczy między Stihem i Tatulską było miniaturkowe jeziorko – wykorzystując wodę z tego jeziorka kilka dziewczyn robiło mycie włosów :) A wiatr był taki że włosy wyschły w kilka minut.

Potem pogoda się pogorszyła i zaczęło bardzo mocno wiać. Postanowiliśmy zejść na przełęcz Okole. Weszliśmy na Tatarukę i potem już stromo w dół na przełęcz. Doszliśmy tuż przed zmrokiem (poza 3 osobami co wybrały sobie ciut okrężną drogę :D)

0302

Na przełęczy stała chatka leśniczych.W środku było dwóch sympatycznych panów którzy pozwolili nam spać w chatce. Po zejściu pełnym śniegu północnym zboczem byliśmy cali mokrzy więc piec cieszył się niesamowitym powodzeniem. Robiliśmy ciepłe jedzenie i rozmawialiśmy z leśniczymi. W końcu ciepła noc (niżej niż ostatnio, w lesie i w chatce).

0315a

Rano wstaliśmy i dzień zaczął się od suszenia butów gazetami, papierem i ogniskiem (nie wiedzieliśmy jeszcze że to nie ma sensu i jaka droga nas dalej czeka). Zjedliśmy śniadanie i spakowaliśmy się – w naszych myślach przed nami miało być proste zejście dużą doliną do wioski Łopuchów (Brustur).

0319

Ruszyliśmy. Najpierw przecieraliśmy drogę, a śniegu było bardzo dużo. Przez 3 godziny zrobiliśmy 5km. Potem dwóch chłopaków odłączyło się i pobiegli szybciej aby załatwić nam jakiś nocleg w wiosce.

My zaś doszliśmy do dużej rzeki i trzeba było przejść na jej drugą stronę. W końcu znaleźliśmy dobre miejsce i zdejmując spodnie w samych butach i gaciach przechodziliśmy na drugą stronę. Zabawa była niezła bo prąd był bardzo silny i walczyliśmy aby nas nie porwał.

Potem szliśmy brzegiem tej porywistej rzeki. Były elementy wspinaczki i moczenie nóg w wodzie. Cały czas towarzyszyły nam resztki torów dawnej kolejki wąskotorowej.

W końcu doszliśmy do miejsca skąd rozpoczynała się bita droga. Teraz już szliśmy szybko.

Doszliśmy do wioski i już po zmroku znaleźliśmy dom gdzie koledzy załatwili nam nocleg. Przygarnął nas (17 osób) do swojego domu starszy pan. Dom nie był za duży, spaliśmy karimata przy karimacie. Ale dom miał świetny klimat. Kanalizacji nie było – myliśmy się w rzece z tyłu za domem. Pan podzielił się z nami resztką swojego chleba bo w sklepie już nie było. Jak zaczęliśmy grać i śpiewać ukraińskie piosenki to pan śpiewał z nami. Był przesympatyczny.

Rano zobaczyliśmy jak ładnie jest dookoła. Czekaliśmy długo aż do wioski dowiozą chleb ciesząc się porankiem przy domu naszego gospodarza.

Jako że chleba nie dowozili bardzo długo postanowiliśmy ruszyć licząc na żywienie się pulpami czyli mieszanką wszystkiego co jeszcze nam zostało w plecakach. Było późno jak ruszaliśmy i zastanawialiśmy się czy uda nam się tego dnia jeszcze dostać na Przełęcz Legionów gdzie planowaliśmy nocleg. I z pomocą przyszedł nam lokalny kierowca ciężarówki. Kto powiedział że nie da się jechać stopem po górach w 17 osób? 😀

 

Przygoda była niesamowita. Nie przeszkadzało nam nawet to że w połowie drogi zaczął padać deszcz. Kierowca zawiózł nas bardzo wysoko do “osiedla drwali”. Dostał od nas na wódkę i wszyscy byli bardzo zadowoleni. Ruszyliśmy w kierunku przełęczy do której został nam już tylko mały kawałeczek. Po drodze obejrzeliśmy cmentarz Drugiej Brygady Legionów. Rozbiliśmy namioty na przełęczy. Widoki były cudowne.

0446

Gotujemy ciepłe jedzonko jako że nie ma chleba. Siedzieliśmy przy ognisku do późna w nocy.

Rano dwóch ochotników zeszło w dół do Rafajłowej po zakupy. A cała reszta ruszyła na Połoninę Czarną. Doszliśmy do słupka dawnej granicy nr 1 na Pantyrze i stamtąd rozpoczęło się bardzo strome podejście.

0530

Po wielu trudach weszliśmy na Durnią. Po drodze spotkaliśmy grupkę Białorusinów z gitarą którzy towarzyszyli nam przez cały dzień. Na Durnej zrobiliśmy krótki postój, a potem ruszyliśmy dalej połoniną na Gropę i Bratkowską.

0557

Na Bartkowskiej był zachód słońca więc poszukaliśmy miejsca na nocleg.Zeszliśmy kawałek na południe od grani i rozbiliśmy namioty. O 1szej nocy doszli koledzy ze sklepu i donieśli chlebek. Wieczorek spędziliśmy przy ognisku z Białorusinami i muzyką.

Rano zjedliśmy śniadanko i ruszyliśmy z powrotem na grań. Szło nam się świetnie aż do ostatniego szczytu. Czarna Klewa okazała się być cała porośnięta kosówką. I to kosówką wysokości człowieka. To była przygoda. Jak ktoś zostawał z tyłu i nie wiedział gdzie jest grupa to krzyczał, a wtedy ktoś z grupy wyrzucał wysoko czapkę i w tym kierunku trzeba było iść.

Kiedy schodziliśmy padał śnieg, a potem deszcz. Dopiero na dole w Czarnej Cisie się wypogodziło.

Doszliśmy do sklepu i kupiliśmy duuuużo ciastek :) Potem czekało nas jeszcze 12km asfaltem.

0618

Już po ciemku doszliśmy do Jasini i znaleźliśmy dworzec. Dworcowa poczekalnia była nieoświetlona, a w środku czekało wielu Polaków wracających ze Świdowca i Czarnohory. Suszyliśmy się i robiliśmy ciepłe jedzenie. Pociąg mieliśmy o 2giej w nocy. W deszczu weszliśmy na peron. Pociąg był punktualnie. Znaleźliśmy nasz wagon i zaraz po ruszeniu ze stacji poszliśmy spać.

0700

O 10tej dojechaliśmy do Lwowa. Stamtąd busem dostaliśmy się na Medykę. Chwilę postaliśmy po ukraińskiej stronie, za to na polskiej celnik puścił nas bez kolejki przez barierki. Do Przemyśla i z Przemyśla pociągiem do domu.

Leave a Reply