Bałkańska opowieść – marzec 2016 – cz.4 Kosowo i Albania

Poprzedni wpis z tej podróży znajdziecie tutaj: Bałkańska Opowieść – cz.3 Czarnogóra

Dojeżdżamy na kosowską stronę granicy i zatrzymujemy się aby wykupić ubezpieczenie, bo zielona karta w Kosowie nie działa. Kosztuje to 15 euro na 15 dni. Po załatwieniu granicznych formalności ruszamy w dół w kierunku miasta Peje.

DSC_6799a

Tu jest już nisko więc nie ma śniegu za to deszcz niezmiennie pada. Jedziemy dalej w kierunku Pristiny. Droga jest całkiem niezła. A ostatni kawałek do Pristiny to jest już autostrada. Ale ich autostrada to co innego niż nasza. To znaczy że na przykład przez autostradę może sobie ktoś przechodzić. Albo nagle jest ograniczenie do 30tu i na jednym pasie autostrady jest stacja benzynowa. Ciekawostką jest to że z drogi nie wiadomo ile co kosztuje na stacji benzynowej – na tych podświetlanych słupach gdzie zwykle są ceny albo są same zera, albo wyświetla się „welcome” przy nazwach paliw. Znaki ustawione na wjeździe do miejscowości z nazwą miejscowości zostały zaprojektowane w dwóch językach: po albańsku i po serbsku – te serbskie nazwy na wielu znakach są zamazane sprayem – zresztą to nie pierwsze państwo gdzie widzimy jaka grupa ludzi mieszka w danej jego części właśnie po zamazanej jednej z nazw na znaku.

Dojeżdżamy do Pristiny i zaczyna się szalony ruch, szybkie wjeżdżanie, dojeżdżanie bardzo blisko aut do aut, ronda żyjące swoim własnym życiem które tylko trochę czerpie z zasad ruchu drogowego. A że dodatkowo jest już ciemno i leje deszcz to jest to bardzo trudna jazda. Ale udaje nam się dojechać na ulicę którą mamy podaną. Na szczęście można tu zaparkować w ciągu autek. Zdzwaniamy się z Gertraud u której mamy nocować i schodzi do nas. Bierzemy rzeczy z autka i jedziemy z nią windą na górę gdyż winda działa tylko na nadajnik który ona ma w kluczach. Wysiadamy na 6tym piętrze. Wchodzimy do mieszkania i szczęki nam opadają. Wielki, luksusowy apartament, wielka przestrzeń, a dla nas pokój z mega wielkim wypasionym łóżkiem.

DSC_6807
Nasz pokój

DSC_6812

Gertraud to Niemka przed 60tką która pracuje tu w Kosovie dla Unii Europejskiej jako sędzia. Jest bardzo elegancką kobietą, a jej angielski jest po prostu perfekcyjny. Po przyjściu robi nam herbatkę i wychodzi na wcześniej umówione spotkanie zostawiając nas samych w domu. Dostajemy też magiczne hasło do wifi którego mocno nam brakowało w poprzednich dniach. Więc prawie cały wieczór siedzę i załatwiam wszystko na kolejne dni. Kiedy Gertraud wraca siedzimy jeszcze trochę i rozmawiamy, o tym jak jej się tu żyje, dlaczego nie tęskni za swoim rodzinnym krajem, jak widzi Kosovo. Po miłym wieczorku z naszą gospodynią idziemy spać i zmęczeni po długiej trasie zasypiamy momentalnie w wielkim królewskim łóżku : )

11 marca


Wstajemy bardzo rano jako że nasza gospodyni ma umówione spotkanie na 7:45. Żegnamy się z nią i już przed 8mą spacerujemy po Kosovie. Spacer nie jest wybitnie długi jako że pada dalej deszcz. Ale idziemy pod bibliotekę która wygląda jak zakratowana, przechodzimy się głównym deptakiem w mieście, Idziemy pod największy meczet i uliczki dawnego starego miasta i w końcu idziemy na miejscowy targ. Najbardziej podobają mi się różne lokalne białe sery sprzedawane w wiadrach.

A potem wracamy do autka i ruszamy. Jedziemy do wioski Graczanica gdzie jest jeden z najważniejszych dla Serbów monastyrów. Monastyr jest odgrodzony od reszty wioski nie tylko wysokim murem, ale też drutem kolczastym na tym murze. Cerkiew w środku jest bardzo piękna. Na ścianach są niesamowite stare malowidła. Pilnują aby nie robić tam zdjęć. Z Graczanicy wracamy kawałek w kierunku Pristiny, a potem odbijamy w kierunku miasta Prizren i Albanii. Po drodze tankujemy gaz za 0,5 euro za litr. Droga jest całkiem niezła – do nazwania jej autostradą troskę jej brakuje, ale nam spokojnie wystarcza aby całkiem szybko pokonywać kilometry. Zaczyna się rozpogadzać i coraz więcej widoczków mamy za oknem. Dojeżdżamy na granicę – bardzo szybka kontrola po stronie kosowskiej, na stronie albańskiej jest trochę kolejki, ale kontrola też momentalna. I jesteśmy w Albanii. Ostatni raz byłam tu 9 lat temu. Zmieniło się bardzo dużo. Przede wszystkim droga do Tirany górskimi drogami zajmowała 10 godzin. Teraz jest autostrada i zajmuje maksymalnie dwie. Widoki z autostrady są nieziemskie – cały czas dookoła są piękne góry. Jedzie się bardzo przyjemnie i ciężko mi ten obrazek w ogóle utożsamić z Albanią którą znałam : )

Przed Tiraną zaczynają się korki i szalona jazda kierowców. Całe szczęście Jarek bardzo szybko odnajduje się jako kierowca w tym całym pozornie chaotycznym zgiełku. Bo jeśli są dwa pasy w jakimś kierunku to zawsze zmieszczą się na nich 3 auta które w dodatku będą ten pas zmieniać możliwie jak najczęściej aby być ciut szybciej. A ronda działają jedynie na zasadzie – pojedź jak najszybciej tam gdzie chcesz i próbuj się nie zderzyć. Jedziemy ponad godzinę przez Tiranę, ale jest klimatycznie : )

DSC_6988

Przejeżdżamy przez główny plac w mieście i ruszamy w kierunku miasteczka Elbasan. Na tym odcinku dopiero budowana jest autostrada więc jedziemy częściowo pięknymi drogami przez wioski. Bunkrów które kiedyś widziałam na każdym kroku mam odczucie że jest mniej.

Jadąc przez miasteczko Elbasan widzimy ludzi sprzedających ciekawe miejscowe jedzonko które wygląda jak pita.

DSC_7033

DSC_7034

Z Elbasanu mamy jeszcze kilkadziesiąt kilometrów dobrą drogą wioskami przez góry. Patrzymy na wioski i piękne krajobrazy. W Albanii tak jak i w pozostałych biedniejszych bałkańskich krajach w tym regionie jest dużo śmieci przy drogach.

DSC_7043

Po drodze tankujemy albański gaz w podobnej cenie jak wszędzie w krajach byłej Jugosławii. Dojeżdżamy do granicy albańsko-macedońskiej tuż po zachodzie słońca.

Widok z albańskiej strony Jeziora Ohrydzkiego na stronę macedońską.

Ciąg dalszy w kolejnym wpisie – Bałkańska opowieść cz.5 Macedonia

Leave a Reply