Poprzedni wpis z tej podróży znajdziecie tutaj: Bałkańska Opowieść – cz.4 Kosowo i Albania
Po stronie macedońskiej odprawy Albańczyków trochę jednak trwają więc i my spędzamy jakieś 20 minut w kolejce. Sama odprawa szybciutka. Już po ciemku jedziemy przez Macedonię. Od miasteczka Struga jedziemy boczną drogą nad samym morzem szukając miejsca na nocleg. Dojeżdżamy do Ohrydy. To najbardziej turystyczne miasteczko Macedonii, jednak na tyle mało komercyjne że jest tu przyjemnie. Parkujemy prawie przy samym głównym deptaku i ruszamy się rozejrzeć. Po deptaku który jest głównie turystyczny chodzi mnóstwo ludzi. Zamieniamy trochę euro na macedońskie dinary, choć w większości miejsc można też płacić w euro. Przechodzimy się po deptaku, a potem idziemy do bardzo ładnej, eleganckiej restauracji nad jeziorem w której jak się ukazuje ku naszej radości na wszystko nas stać : ) Zamawiamy sobie dobry obiad dla każdego z nas, do tego szopską sałatkę, jedną ze specjalności Bałkanów, do tego herbaty z cytryną i mieścimy się spokojnie w 10 euro. W Sopocie przy samym molo w restauracji tej klasy byłoby to chyba niemożliwe ; )
Po jedzonku idziemy do dużego marketu zrobić zakupy. Jako że jutro wybieramy się do Grecji to kupujemy ciut więcej jedzonka bo w Grecji jest drożej. I jak już mamy zrobione zakupy to wyjeżdżamy autkiem z Ohrydy i jedziemy sobie na taką ślepą uliczkę przy samym jeziorze między Ohrydą, a Strugą. Tam stajemy przy samym brzegu jeziora i śpimy sobie w autku.
12 marca
Z samego rana budzi nas dziwny hałas – to niedaleko nas na jeziorze rybacy wypływają na połów i ten odgłos to silnik na łodzi. Dosypiamy sobie jeszcze z godzinkę, przepakowujemy się i ruszamy z powrotem do Ohrydy.
Parkujemy tym razem kawałek dalej gdzie wiemy że jest darmowy parking (choć przy jeziorze jest po 0,5euro za godzinę). Idziemy znów na deptak którym chodziliśmy wieczorem. Wieczorem był on gwarny, pełen otwartych sklepów i chodzących ludzi. Teraz z rana jest puściutko.
Idziemy przez śliczne i klimatyczne stare miasto do kościółka st.Jovan Kaneo –pięknego kościołka na skałach, który często widać na pocztówkach z Ohrydy bo jest chyba najbardziej rozpoznawalnym symbolem tego miasta.
Z kościółka idziemy w górę w kierunku twierdzy. Między kościółkiem, a twierdzą kiedyś były ruiny bardzo starej bazyliki, ale obecnie ruiny są prawie zburzone i buduje się w tym miejscu gigantyczny hotel. Muszę poczytać o tej bazylice w necie jak będę mieć czas, bo aż wierzyć mi się nie chce aby wykopaliska sprzed wielu setek lat tak po prostu rozwalono (choć ten co buduje hotel ma taki rozmach że na pewno na wszystkie łapówki mu starczyło) i instytucje międzynarodowe nic nie powiedziały.
Dochodzimy na twierdzę. Wstęp za 0,5 euro. Chodzimy po murach z których roztacza się piękny widok na miasto i jezioro.
A potem schodzimy w drugą stronę starego miasta, oglądamy amfiteatr, bramy miasta i klimatyczne domy. I wszędzie te niesamowite stare samochody.
Potem wracamy na początek deptaku, nad jezioro i idziemy do naszej wczorajszej restauracji na herbatę i szopską sałatkę na śniadanie. Po śniadanku ruszamy jeszcze deptakiem i kupujemy falafla z humusem – jesteśmy jednak na tyle najedzeni sałatkami że bierzemy go na wynos. Z Ohrydy jedziemy w kierunku granicy albańskiej z drugiej strony jeziora, gdyż tuż przed granicą jest miejscowość sv.Neum z pięknym monastyrem nad samym jeziorem.
Przy monastyrze (i czasem na jego dachu) są pawie które nadają miejscu wyjątkowego klimatu. Wstęp do środka 1,5 euro, ale warto. Monastyr jest bardzo klimatyczny i ma piękne malowidła w środku. Kupuję małą ikonkę w sklepiku mnicha (takiego klimatycznego mnicha z długą brodą) i dostaję jeszcze drugą inną na prezent.
Ze sv.Neum chcemy przejechać drogą przez Góry Galiczica do jeziora Prespa. Jedziemy serpentynami 12km aby dowiedzieć się że jest dalej zakaz ruchu bo droga jest na zimę zamknięta. Miejscowi jadą dalej, ale my jednak decydujemy się zawrócić i pojechać dookoła.
Wracamy więc do Ohrydy i główną drogą jedziemy do miasteczka Resen.
Tam skręcamy w kierunku jeziora Prespa. Oba jeziora – Ohrydzkie i Prespa są wielkie. Prespa należy do trzech państw bo leży na styku 3 granic: Macedonii, Grecji i Albanii. Dojeżdżamy nad jezioro. Tereny dookoła są wielkimi terenami sadowniczymi. Jedziemy przez krainę pełną jabłoni i jabłek sprzedawanych przy drodze. Jedziemy sobie kawałek nad jeziorem i wracamy na główną drogę.

Główną drogą dojeżdżamy do Bitoli.
Tam szukamy (dosłownie, w deszczu na piechotę, bo prawie nie ma oznaczeń) ruin starożytnego miasta Heraklea. W końcu znajdujemy. Miasto jest ogrodzone, ale w środku jest postawiony jakiś budynek z cegły. Jest zamknięte. Wysiadam i robię troszkę zdjęć przez ogrodzenie.
Leje deszcz. Jak już odjeżdżamy to wychodzi z dalszego budynku pan i pokazuje z daleka czy chcemy wejść do środka. Ale że większość widać z zewnątrz, a pada to dziękujemy i ruszamy dalej. A niedaleko za Bitolą jest już grecka granica.
Ciąg dalszy w kolejnym wpisie – Bałkańska opowieść cz.6 Grecja