Poprzedni wpis z tej podróży znajdziecie tutaj: Bałkańska Opowieść – cz.5 Macedonia
Na granicy wszystko szybko i bezproblemowo. Grecki policjant tylko pyta się gdzie jedziemy i już po chwili śmigamy greckimi drogami. Zaraz robi się ciemno, cały czas leje silny deszcz, wielkie ciężkie, deszczowe chmury są wszędzie wokół nas. Ale po autostradzie jakoś się jedzie. Tyle że jak już trzeba zjechać z autostrady na górską drogę to pojawia się mgła i suniemy 30km/h. I tak po około 3 godzinach od przejechania granicy dojeżdżamy do miasteczka Kalambaka nad którym wznoszą się wielkie skały Meteory. Na tych skałach są monastyry. Skały widać już z daleka, a aura miasta i światełka monastyrów pięknie je podświetlają i sprawiają że wyglądają niesamowicie. W Kalambace czeka na nas Dymitris. Dymitris to Grek z couchsurfingu około 50tki. Wchodzimy do jego domu i jest to niesamowity dom. Ale tym razem to przeciwieństwo luksusowego apartamentu. Dom wygląda jak przeciętny dom w czasie remontu, wszędzie mnóstwo jest porozrzucanych przedmiotów – lekki syfik, ale to wszystko ma swój klimat. Dostajemy pokoik z materacem na podłodze i zdjęciem gołej babeczki na drzwiach : D
Dymitris od razu zabiera nas do kuchni, ale kuchnia jest na zewnątrz – znaczy się jest to taki pokój –taras. Na tym tarasie jest stół, zlew, lodówka. Dymitris częstuje nas jakimś ciekawym alkoholem z wodą na rozcieńczenie – mówi, że jest zimno więc na rozgrzanie. Zimno jest rzeczywiście, ale że nie mamy zbytnio ochoty na alkohol to robi nam herbatę z ziół z okolicznych łąk. Herbatę gotuje na zwykłym turystycznym palniku. Poza tym zaraz kroi chleb i wyjmuje oliwki. I obiera nam jabłka i daje po ćwiartce mówiąc że to greckie jabłka. I daje kiwi do obierania rękami. Jest bardzo gościnny, ale robi to w sposób inny niż przeciętny człowiek. Jego angielski jest dość prosty, ale dogadujemy się i fajnie nam się rozmawia. Jest hydraulikiem i pracuje w tym miasteczku i innych okolicznych. Jest bardzo zimno przez ten deszcz, jesteśmy wyziębieni i zaraz marzniemy na tym kuchnio-tarasie. Więc jak już idziemy do pokoju bo mnie całą telepie z zimna. Na szczęście kaloryfer działa i Dymitris nam nagrzał pokój : ) Woda w kranie jest taka letnia, ale akcja mycie zakończyła się pełnym sukcesem łącznie z myciem włosów : ) A siedząc już w śpiworku piszę bloga
13 marca
Dymitris mieszka koło dużej cerkwi więc poranny niedzielny dzwon jest lepszy niż najlepszy budzik. Wstajemy i jemy śniadanko. Nasz gospodarz przygotowuje dla nas jajecznicę. Pijemy herbatkę z okolicznych ziół.
A po śniadanku żegnamy się z naszym gospodarzem i ruszamy w górę zwiedzać klasztory.


Meteora to magiczne miejsce. I żadne zdjęcie ani żadna pocztówka tego nie oddaje. Niestety pogoda jest kiepawa – leje deszcz, wieje wiatr i co chwilę część skał znika w chmurach. Monastyry są położone wysoko na skałach, kiedyś mnisi albo wchodzili po drabinach albo byli wciągani w specjalnych sieciach. Dziś dla turystów są przekute tunele.
Najpierw zwiedzamy klasztor Grand Meteor. Od czasu kiedy byłam tu ostatnio 9 lat temu zmieniły się tylko ceny (wstęp już 3 euro nie 2 euro). Mimo kiepskiej pogody i martwego sezonu jest sporo turystów. W klasztorze bardzo ładne jest wnętrze cerkwi pokryte malowidłami, tyle że nie można tam robić zdjęć (no chyba że ukradkiem ; ) ).
Dalej jedziemy do monastyru św. Trójcy. Ten monastyr chyba najbardziej wygląda jak domek na wysokiej skale w kształcie naszej polskiej Maczugi Herkulesa. Trzeba tam też kawałek przejść od parkingu więc tu nie ma chwilowo żadnych turystów. Ale bilet też kosztuje 3 euro.


I na koniec idziemy do kolejnego klasztoru Warlam. To jest klasztor żeński i bilety sprzedaje przesympatyczna zakonnica. Z tego monastyru rozpościera się też najpiękniejszy widok na miasto Kalambaka w dole – widać dom w którym spaliśmy dzisiaj : )
Trzy klasztory (z 6ciu) nam w zupełności wystarczają, zwłaszcza w taką pogodę i zjeżdżamy w dół do Kalambaki. Znajdujemy knajpkę z wifi. Za dwie herbatki płacimy tu niestety 5 euro, ale na wifi umawiamy się dokładnie z Nastą u której będziemy spać w Thessalonikach. Ruszamy w kierunku wybrzeża. Od Larissy zaczynają się już płatne autostrady i do Salonik mamy co chwilę bramki po 1 lub 2 euro (razem chyba 6 bramek). W międzyczasie zjeżdżamy na wybrzeże do Leptokarii na słynną Riwierę Olimpijską. Niestety pogoda jest dalej kiepawa więc plaża wygląda mało atrakcyjnie.
Olimpu też niewiele widać choć jako że przez chwilę kawałek chmur się przerzedza widzimy że jest tam śnieg.

Wracamy na autostradę i jedziemy już do samych Salonik.
W Salonikach jedziemy do naszej znajomej Nasty która gościła mnie tu już kilkukrotnie w Salonikach i była u nas w Szczawie i kiedyś u mnie w Lublinie. Nasta mieszkała kiedyś w mieszkaniu gdzie gościła po 10 osób każdej nocy przez 3 lata. Tak też ją poznałam bo przyjechałam jako jej gość z couchsurfingu. Teraz już tak nie gości bo razem ze swoją dziewczyną Sofią znalazły opuszczony dom na starym mieście i tam mieszkają. Miejsce jest niesamowite bo jest przy murach miejskich z których roztacza się piękny widok na morze i na miasto, jest bliziutko do centrum, a z drugiej strony jest to ślepa uliczka gdzie jest zupełnie pusto.
Kiedy dojeżdżamy dalej leje niesamowicie. Wchodzimy do domku. Dziewczyny mieszkają w przytulnym pokoiku gdzie jest ciepło i niesamowicie kolorowo. Od razu czujemy się jak w domu : ) Dostajemy ciepłą herbatkę i pyszne jedzonko. Siedzimy i gadamy, potem przychodzą jeszcze znajomi Nasty. Jest mega fajna atmosfera.

A wieczorkiem jedziemy do domu mamy Nasty który jest normalnym mieszkaniem z łazienką. Mama Nasty zawsze lubiła grać i śpiewać, a w ostatnich latach zrobiła sporą karierę, wydała płytę i sporo koncertuje. I właśnie dziś ma 2 koncerty jednego dnia i nie wraca na noc do domu bo kolejnego dnia ma kolejny koncert. Więc dziś śpimy u niej w pokoju. Nasta robi pyszne jedzonko, zapiekankę, owoce, bakalie z miodem : ) Siedzimy, rozmawiamy, odpoczywamy i organizujemy kolejne dni.
14 marca
Wstajemy rano, prysznic, śniadanko i jedziemy całą czwórką na obrzeża Thessalonik do ośrodka dla uchodźców. Od początku mieliśmy w planie aby część naszej podróży przeznaczyć na pomoc uchodźcom. Kiedy przyjechaliśmy do Nasty i Sofii okazało się że one też pomagają uchodźcom jak i duża część greckiego społeczeństwa. Nasta która ma świetny kontakt z dziećmi przygotowała specjalne kartki dla dzieci do malowania. Jest dziś specjalne święto w Grecji kiedy puszcza się latawce, robi pikniki i specjalny rodzaj chleba z zupą fasolową. Nasta zrobiła im specjalne kartki z napisami specjalnie na tą okazję. Dojeżdżamy na miejsce. Policjanci sprawdzają nasze dokumenty i wpisują nas do książki wejść.
Relację ze zdjęciami z tego ośrodka możecie znaleźć w innym moim poście “Ludzie tacy jak my” – obóz dla uchodźców w Salonikach
Po południu wracamy do Salonik i Nasta z Sofią zapraszają nas do takiej lokalnej knajpki w centrum socjalnym. Knajpka jest tania, jadają tam tylko studenci i lokalsi. Jedzenie jest super, sporo jest wegetariańskich rzeczy. Jemy sobie obiadek, a potem idziemy po spacer po mieście. Dla mnie jak zawsze najfajniejsze są pomarańcze na drzewach, no ale oglądamy też stare ruiny pośród wielkich nowych budynków. Stare cerkwie i rzymska agora zupełnie nie komponują się z otaczającym je krajobrazem, a jednak jakoś się komponują.



Dalej trochę pada deszcz więc wracamy do autka i jedziemy do domu mamy Nasty. Herbatka, internecik i wieczorek spędzamy tutaj.

15 marca
Śpimy w salonie u Mamy Nasty, bo Mama wróciła późnym wieczorem po serii koncertów. Wstajemy, jemy śniadanko i ruszamy we czwórkę w kierunku macedońskiej granicy. Jedziemy do wioski Idomeni tuż koło przejścia granicznego grecko-macedońskiego Gevgelia. W Idomenii w tej chwili jest paręnaście tysięcy uchodźców.
Pełną relację z czasu spędzonego z uchodźcami w Idomeni możecie przeczytać tutaj: “Ludzie tacy jak my” – uchodźcy w Idomeni na granicy grecko-macedońskiej
W kolejnych dniach:
Jest już późne popołudnie i czas ruszyć dalej. Opuścić tą rzeczywistość i korzystając z farta że urodziliśmy się we właściwym czasie i we właściwym miejscu i mamy świstki papieru nazywane polskimi paszportami ruszyć dalej. I spróbować dalej cieszyć się życiem i nie myśleć że tuż obok nas są ludzie którzy żyją w błocie bo uciekają przed wojną. Dajemy Janowi, koordynatorowi grupy wolontariuszy 100 dolarów – darowiznę od nas i od dwójki naszych znajomych. Jan jedzie jutro do Salonik kupić w chińskim markecie skarpetki, buty i spodnie dla uchodźców. Zwijamy namioty i wyjeżdżamy z Polikastro. Jest już ciemno. Jedziemy 1,5h na zachód. Dojeżdżamy do miejscowości Lautraki, małej wioseczki u podnóża gór przy granicy z Macedonią. Tam są gorące źródła znane jako Pozar Hot Springs. Parkujemy autko, płacimy po 2 euro za wstęp (9 lat temu było to na dziko i bez opłat) i wskakujemy do gorącej wody. Dobrze nam to robi po tych dniach w zimnie. Gorące źródła to właściwie gorące wodospady spadające do wielkiej odgrodzonej części rzeki z ciepłą wodą. Mimo że jest bardzo zimno na zewnątrz to w wodzie jest super. Wodospady spływają po skałach i spadają prosto na nas jeśli pod nimi staniemy. To super masaż karku : )
Pływamy sobie chwilę ciesząc się tym fajnym miejscem. Potem ciężko jest wyjść i się przebrać więc jest to szybki bieg i szybkie grzanie autka. Wracamy około 1,5 godziny do Salonik. Dojeżdżamy już po 23ciej, ale że jesteśmy po tej kąpieli bardzo głodni to Nasta i Sofia zapraszają nas na falafla i suvlaki. Pycha : ) A potem jedziemy do ich domu czyli tego gdzie przyjechaliśmy na początku do Salonik, na murach starego miasta. Jesteśmy wszyscy tak zmęczeni że upychamy się w jednym pokoju i szybko zasypiamy.
17 marca
Wstajemy po 8mej. Wspólny telefon do mojej siostry która ma dziś urodziny, pakowanie autka, pożegnanie z dziewczynami i czerwona panda znów w składzie tylko naszej dwójki rusza w kierunku Bułgarii.

Pojawia się w końcu długo wyczekiwane słońce. Cieszę się, bo po tylu dniach deszczu i zlewy uchodźcy mają w końcu szanse podsuszyć ciuchy. Jedziemy na północ.
Dojeżdżamy po ponad godzinie na granicę. Oczywiście jest tak jak przypuszczaliśmy. Przemierzyliśmy już kilkanaście granic w kierunku przeciwnym niż idą uchodźcy i nikt nigdzie nie prosił nas o otwarcie bagażnika. A że zaczynamy teraz podróż w kierunku zgodnym z ruchem uchodźców to od razu kontrola objęła pokazanie co mamy w autku.
Ciąg dalszy w kolejnym wpisie – Bałkańska opowieść cz.7 Bułgaria i Serbia